niedziela, 26 czerwca 2016

Rozdział 36

W końcu udało mi się ukończyć ten rozdział! Nareszcie są wakacje i chociaż mam mnóstwo planów, co obiecuję, że będą pojawiały się częściej. :) Chociaż powoli dobiegamy do końca tego opowiadania także za wiele ich już nie będzie... :D
Jakiś taki trochę smutny klimat się tu utrzymuje, ale szczerze to właśnie taki lubię najbardziej i przez to wydaje mi się, że emocje są nieco prawdziwsze. Nie obiecywałam, że to będzie wesołe opowiadanie! xD
W każdym razie dziękuję wszystkim, którzy czekali i dotrwali do tego miejsca. :3
Dziękuję za miłe komentarze i wsparcie podczas egzaminów, które było niezwykle motywujące! Trzy zdane, a na czwarty wynik czekam także trzymajcie kciuki żeby było pozytywnie!
Zapraszam do czytania!

_________________________________________________________


Hermiona tylko raz w życiu była na pogrzebie. Oczywiście nie licząc po drodze fałszywego Dumbledore’a i pożegnania Cedrika w czwartej klasie.
Sięgnęła pamięcią do dnia, w którym umarł jej dziadek. Właśnie wtedy po raz pierwszy widziała swoją mamę jak płacze i nie rozumiała dlaczego, skoro wszyscy jej powtarzali, że odszedł w lepsze miejsce. W takim razie dlaczego byli smutni?
Hermiono pewnego dnia zrozumiesz, że nawet jeśli innych spotyka coś dobrego to jesteśmy smutni jeśli odchodzi od nas. Kiedy kogoś bardzo kochasz to życie bez niego, choćby nie wiem jak lepsze miałby wieść, nie będzie już takie samo. Nigdy nie zapełnisz pustki po kimś kogo raz kochałaś…” – właśnie te słowa usłyszała od swojego ojca, gdy żegnali starszego mężczyznę leżącego w trumnie. Pamiętała zapach kwiatów jaki unosił się w powietrzu, smutek, który panował wokół, ale przede wszystkim pamiętała zamknięte oczy swojego dziadka, który wyglądał jakby spał, jakby miał za chwilę się obudzić, wziąć ją na kolana i opowiedzieć kolejną wspaniałą historię. Kochała go i właśnie wtedy poczuła pustkę po raz pierwszy i przysięgła sobie, że nie chce czuć tego nigdy więcej.
Gdyby tylko dożył dnia, w którym dowiedziała się, że jest czarownicą… Byłby tak ogromnie dumny! 

Tymczasem pogrzeb Neville’a niewiele miał wspólnego z tym co znała.
Tak jak się zdecydowali, tak przybyli na prośbę jego babci, która nie przypominała ani trochę energicznej, złośliwej kobiety, którą niegdyś była.
W ogrodzie rozstawiony był namiot, a pod nim stoły zastawione jedzeniem. Właściwie to nie tego się spodziewali, bo po ciele Neville’a nie było ani śladu. Bardziej to przypominało przyjęcie, coś w rodzaju stypy…
Hermiona ścisnęła ramię Harre’go czując się niepewnie w tym miejscu. Z drugiej strony chłopaka wczepiona w niego Ginny również zbladła, wymieniając się z przyjaciółką zdziwione spojrzenia.
- O co tu chodzi? – zapytała ruda prawie szeptem, a Harry pokręcił głową, rozglądając się niepewnie.
- Wygląda mi to na jakieś… pożegnanie. Jest mównica – wskazał palcem na niewielki podest, obok którego stał Dumbledore z McGonagall i Snape’m. 
Hermiona spojrzała w tamtą stronę i poczuła ulgę widząc, że jej mężczyzna też się zjawił i momentalnie przybyło jej odwagi.
- Widzieliście babcie Neville’a? – zapytał Ron, doganiając tę trójkę razem z Luną i bliźniakami. Pokiwali niechętnie głowami. – Strasznie wygląda, ale co się dziwić. – Wzruszył ramionami i westchnął.
- Chyba powinniśmy zająć jakieś miejsca – mruknął Harry, przyglądając się dorosłym czarodziejom, którzy równie niepewnie siadali przy jednym ze stołów.
Kiedy każdy usiadł na swoim miejscu, zapadła niezwykle niezręczna cisza. Jedynie dudniący w dach namiotu, październikowy deszcz, dawał znak, że świat wciąż istnieje, że się nie zatrzymał, a życie toczy się dalej.
Tylko nie dla Neville’a – pomyślała Hermiona, wpatrując się smutno w strugi deszczu.
Gdyby nie ona, gdyby potrafiła lepiej walczyć, postawić się Bellatriks… Neville zapewne byłby dzisiaj z nimi, ale niestety – była słaba. Wiedziała o tym. I na co jej były wszystkie lata nauki? Godziny, które spędziła ślęcząc nad książkami? Gdy przyszło co do czego i tak chowała się za plecami innych.
Spojrzała w stronę mównicy, gdzie Dumbledore odchrząknął i uśmiechnął się lekko.
- Moi drodzy, cieszę się, że zjawiliśmy się tak licznie – zaczął, rozglądając się zapewnie za Augustą, która zniknęła. – Nasza… gospodyni prosiła bym zaczął więc miło mi powitać was wszystkich. Zebraliśmy się tutaj wszyscy by uczcić pamięć Gryfona, ale przede wszystkim prawdziwego przyjaciela, pełnego honoru i odwagi chłopca, który był kolejną ofiarą wojny jaką toczymy. To spotkanie ma na celu uczczenie jego pamięci, ale przede wszystkim spędzenie czasu z małą refleksją i miłymi wspomnieniami o panu Lonbottom’ie. Jestem przekonany, że każdy z nas ma wiele do powiedzenia na jego temat, bo był naprawdę… świetnym chłopcem. – Westchnął przeciągle i gdy nikt nie podniósł się z miejsca, złączył dłonie i zamknął na chwilę oczy. – Pamiętam pierwszy dzień, gdy rozpoczynaliście naukę. Pan Longbottom również był wśród przestraszonych, niepewnych dzieci. Już na pierwszym roku dał się pokazać z najlepszej strony gdy...
Hermiona nie słuchała co mówił dalej. Nie wiedziała czy to brak szacunku z jej strony, ale wypełniło ją poczucie winy i nie mogła dłużej tak po prostu z uśmiechem wpatrywać się w Dumbledore’a, który bez żadnej skruchy opowiadał o ich przyjacielu. A przecież on tez był winny! Gdzie był w momencie, gdy tak go potrzebowali? Gdzie był, gdy uczniowie umierali za niego? Załatwiał SWOJE sprawy udając martwego! Być może wiele decyzji, za które później przyjdzie mu zapłacić, spoczywało na jego barkach, ale wciąż… Hermiona nie potrafiła pojąć ani zrozumieć jak może robić z nich takie mięso armatnie. 
Spojrzała po twarzach przyjaciół, którzy w skupieniu przyglądali się dyrektorowi i nie mogła pozbyć się tego przerażającego uczucia, które każdego dnia wypełniało ją tak jakby zanurzała się w głęboką wodę, nie mogąc odbić od dna. Uczucie, że wszystkich ich straci. Że być może właśnie po raz ostatni patrzy w zielone oczy Harrego i wygięte w lekkim uśmiechu usta Ginny. Być może po raz ostatni spędzają czas w takim gronie albo ich kolejne spotkanie odbędzie się na następnej stypie, przeznaczonej dla kogoś z nich…
Otuliła się ramionami, drżąc lekko. Miała ochotę wymiotować, chciała krzyczeć i płakać jednocześnie, bo strach który zagnieździł się w niej tak głęboko, paraliżował każdą pozytywną myśl.
Zerknęła w stronę Severusa, który niewzruszony wpatrywał się w dyrektora, chociaż widziała jak czujnie obserwuje teren. Gdyby było zagrożenie wiedziałby, ale Czarny Pan odpuścił sobie ten dzień… Tylko czy aby na pewno? Kto tak naprawdę znał jego zamiary? Severus? Nie. On chyba sam nie do końca wiedział co chce uczynić. 
Zamrugała zdziwiona, że jej oczy zrobiły się wilgotne od łez, których nie mogła dłużej zatrzymywać. Otarła dłonią twarz, nie chcąc pokazać słabości jaką byli dla niej.
Bo im dłużej patrzyła na twarze ukochanych jej ludzi tym coraz mocniej wątpiła w ich wygraną, ale upewniała się też w przekonaniu, że jest gotowa oddać za nich życie. Gdyby miała wybierać między sobą, a szczęściem Ginny i Harrego, którzy mogli stworzyć rodzinę…
Spojrzała ponownie na Severusa, na wybranka serca, którego nigdy w nim nie chciała. Teraz? Nie wyobrażała sobie choćby dnia bez niego. Wypełnił szczelnie jej życie, każdą lukę, każdą szczelinę, każdą rysę. Zrozumiała już słowa swojego ojca, zrozumiała co miał na myśli mówiąc, że gdy kocha się kogoś raz, nie da się zapełnić po nim tej pustki. 
- Hermiona, w porządku? – zapytał Ron, wychylając się do niej ze swojego krzesła.
Skinęła niepewnie głową, nie zdając sobie sprawy z tego, że wygląda jak cień samej siebie.
- Tak, po prostu… Smutno mi. – Powiedziała krótko, wzruszywszy ramionami. 
Chłopak uśmiechnął się lekko i ujął jej dłoń.
- Wiem, nam też. Ale nie martw się, będzie dobrze. 
Skinęła niepewnie głową, nie wierząc w słowa, które wypowiadał z taką lekkością. 
Wcale nie będzie pomyślała, zwracając głowę w stronę mównicy. Stała tam teraz McGonagall z nikłym uśmiechem, a żal postarzał jej twarz.
Nagle wszyscy odwrócili się w przeciwnym kierunku, słysząc krzyki. Hermiona wstała i stanęła obok Harrego, który niepewnie zaciskał dłoń na różdżce.
- GDZIE ONA JEST?! – dwójka przyjaciół wzdrygnęła się i rozejrzeli w poszukiwaniu zagrożenia.
Wszyscy goście już stali z wyciągniętymi różdżkami w pełnym skupieniu, oczekując ataku.
- Pytam się: gdzie ona jest?! – siwa kobieta wpadła w tłum, rozglądając się nerwowo. 
Hermiona przytknęła dłoń do ust i usłyszała zduszone jęknięcie Ginny.
- Augusto o czym mówisz? – Zapytał Dumbledore podchodząc do kobiety, która miała wypisane szaleństwo na twarzy.
- Gdzie ona jest Albusie?! Nie dam jej, tym razem dostanie to na co zasługuje!
Gryfonka niepewnie spojrzała w stronę Severusa, który również się jej przyglądał i miała dziwne przeczucie, że to ją chciała dopaść babcia Neville’a. A więc winiła ją za śmierć swojego wnuka i co gorsza miała rację…
- Plugawa Lestrange! Najpierw moje dziecko teraz wnuk! Gdzie ona jest Dumbledore?! – Ryknęła ponownie, a Hermiona poczuła jak oblewa ją zasłużona ulga. 
- Augusto uspokój się… - zaczął dyrektor, chwytając ją za ramiona.
- Nie chrzań mi tu Albusie! Wiem, że ją ukrywasz! Pokaż się Bellatriks! Zmierz się z czarownicą a nie z dzieckiem! No dalej!
Zebrani spoglądali na siebie z mieszanką współczucia, żalu i zdziwienia, gdy kobieta w amoku szarpała się z Dumbledore’m.
Na środek wyszedł Snape i pochylił się do dyrektora.
- Idź stąd Albusie, niewiadomo co ta głupia kobieta zrobiła – warknął, wpatrując się wściekle w Augustę.
- Severusie…
- Albusie, Czarny Pan może wiedzieć, że coś się dzieje, idź nim się dowiedzą, że żyjesz – syknął ponownie, wchodząc pomiędzy niego a kobietę.
Dyrektor skinął głową i nim wszyscy zdążyli to zarejestrować, zniknął. 
Hermiona wpatrywała się w całą tą scenę z walącym sercem.
- Koniec spotkania! – Krzyknął Snape, przytrzymując kobietę. – Minerwo! – zawołał, a McGonagall pospiesznie zjawiła się u jego boku i zaczęła uspokajać panią Longbottom.
- No to jest dopiero pożegnanie… - Mruknęła Ginny, krzywiąc się z niesmakiem.
- Dziwisz się jej? Straciła wszystko. – Powiedział Ron, chwytając za dłoń Lunę, która wyglądała na niezwykle smutną i poruszoną całym zajściem.
Kiedy McGonagall zabrała kobietę i pociągnęła ją w stronę domu, panował już chaos. Ludzie nie wiedzieli co ze sobą zrobić.
Hermiona przepchnęła się przez tłum i podeszła do Severusa, który właśnie dyskutował z Moodym i nie wyglądał na zadowolonego.
- Granger, wracajcie do szkoły. Pilnujcie Potter’a – rzucił Alastor, poświęcając jej jedynie przelotne spojrzenie.
Spojrzała niepewnie na Severusa.
- Zaczekaj tu Moody – mruknął i chwycił ją za ramię, odciągając od towarzystwa. – Ma rację, bierz Potter’a i Weasley’a i wracajcie do Hogwartu. Natychmiast. Wyślij patronusa do Hagrida, otworzy wam bramę. Resztę zostaw, wrócą z Zakonem.
- Severus czemu? Co się dzieje?
- Podejrzewam, że ta głupia kobieta mogła rozpuścić wieść, że chce dopaść Bellatriks. Oczywiście Czarny Pan wie o tym zebraniu, ale Bella nie odpuści okazji… Nawet jeśli oznacza to sprzeciwić się Panu. – Westchnął ciężko, świdrując wzrokiem Gryfonkę. – Teleportuj się z Potter’em i Weasley’em. Chyba dasz radę przenieść tych półgłówków? Jakoś nie chce mi się wierzyć, że potrafią to robić. – Mruknął, a Hermiona mimowolnie uśmiechnęła się lekko i kiwnęła.
- A co z tobą?
- Niech cię to nie obchodzi. Macie chronić Potter’a, a resztę zostaw nam.
Poczuła ukłucie strachu w piersi i gdy się odwrócił pociągnęła go za szatę i spojrzała w oczy. Nie wiedziała skąd, ale pojawiło się w niej dziwne uczucie, że się z nią żegna. Znowu…
- Severus…
- Wracajcie, już! – warknął tylko, wyrwał się z jej uścisku i wrócił do swojego rozmówcy.
Z ciężkim sercem, ale poczuciem misji przecisnęła się do przyjaciół.
- Harry, Ron, mamy stąd iść.
- Co? A Ginny? Luna?! 
- Wrócą z resztą Zakonu, Ron – odpowiedziała, czując się jak bezduszny kat, ale dostała jasne polecenie i wszyscy byli świadomi wagi jaką miało życie Harrego.
- Hermiona ja nie mogę…
- Nie pytałam cię o opinię – warknęła w iście snapeowskim stylu i chwyciła za dłonie tę dwójkę.
W momencie, w którym chciała się deportować, usłyszała charakterystyczne pyknięcia i już wiedziała, że Severus miał rację.
Zamarła na ułamek sekundy, słysząc śmiech Bellatriks, ale zacisnęła zęby i pomimo protestów przyjaciół, aportowali się do Hogsmade.


Wiedziała, że będą na nią wściekli – sama się znienawidziła w momencie, w którym porzuciła swoich przyjaciół na pastwę śmierciożerców.
- Hermiona! – krzyknął Ron, w panice rozglądając się wokół.
- P-przepraszam was – powiedziała, oddychając niespokojnie. – Ale Harry… Harry jest najważniejszy – dodała, jakby recytowała regułkę.
Ron spojrzał na przyjaciela i chociaż widziała jak złość gotuje się w nim, skinął głową w zrozumieniu.
Natomiast czarnowłosy patrzył na nich z niedowierzaniem i furią w oczach.
- Ginny tam została! I Luna! Wszyscy! – krzyknął, a Hermiona zadrżała, bo nie potrzebowała dodatkowej informacji o tym.
- Harry spokojnie – Ron chwycił go za ramię – wrócą pewnie z rodzicami do Nory.
Hermiona zamrugała i wzruszyła się lekko, gdy Ron w końcu ją poprał i stanął w jej obronie.
- Chodźmy, musimy się dostać do szkoły. – Powiedziała po chwili, starając się by głos jej nie drżał za bardzo.
Pospiesznie ruszyli w stronę bramy. Wyciągnęła różdżkę przed siebie.
- Expecto patronum! – po chwili zjawił się srebrny kot, ocierając się z lubością o nogę Gryfonki. – Hagridzie wpuść nas do szkoły! Jestem z Harrym i Ronem! – powiedziała, a mgiełka rozpłynęła się lecąc w kierunku w którym zmierzali.
Na szczęście, gdy dobiegli na miejsce, półolbrzym czekał już na nich wyraźnie zmartwiony.
- Co się cholibka stało?! – zapytał, zamykając bramę za trójką czarodziejów. Odwrócił się po chwili do nich i chwycił Harrego za ramiona. – No niech ja cie chłopie obejrzę. Cali jesteście? – dodał, obrzucając ich zaniepokojonym spojrzeniem.
- Tak Hagridzie, z nami wszystko dobrze – powiedziała Hermiona, zaciskając nerwowo dłonie.
- Ale cała reszta… Zostali tam – mruknął Harry, dysząc ciężko.
- Gdzie tam? Coście nabroili znowu, hę? 
- Nic Hagridzie. Był pogrzeb Nevillea i jak widać jego babcia postanowiła nam zgotować niezbyt miłą niespodziankę – warknął Ron, zaciskając zęby w złości – Hermiona nas zabrała, ale cały Zakon, Luna, Ginny… Zostali tam! 
Hagrid westchnął, ale poklepał rudzielca po ramieniu.
- Nic im nie będzie, zobaczycie. Chodźcie, zaparzę herbatki. 
Pokiwali głowami i po chwili cała czwórka podążała w stronę chatki, z której wydobywało się światło, zachęcając do wejścia.
Hermiona wpatrywała się tępo przed siebie, nie wiedząc o kogo boi się bardziej. Oby tylko Severus się nie zdradził, oby tylko nic mu nie było…

***
- Lupin, zabieraj ich stąd! – warknął Snape, podchodząc do mężczyzny, który niepewnie rozglądał się za swoją żoną.
- Jasne – odpowiedział, kiwając głową i chociaż sam czuł, że to może się źle skończyć, musiał bronić słabszych. Ruszył w stronę uczniów, którzy dzielnie wyciągali różdżki przed siebie.
- Snape, zjeżdżaj stąd – mruknął do niego Moody, celując różdżką.
Severus zacisnął zęby i skinął, odwracając się na pięcie. Odczuł ulgę, gdy tylko Hermiona zniknęła, bo chociaż ona była bezpieczna i nie musiał się o nią martwić, a poza tym wierzył, że sobie poradzi. 
Ruszył w stronę śmierciożerców, którzy z lubością gnali w ich stronę, a na samym czele Bellatriks opętaną żądzą, choć wciąż mroczna i piękna jak na kogoś pogrążonego w takim szaleństwie.
- Snape! Przyłącz się do swych braci! – zawołała wesoło, obrzucając go krytycznym spojrzeniem.
- Bella, Czarny Pan nie wyraził zgody. Nie będzie zadowolony. – Mruknął pełen powagi i odgarnął z twarzy mokre włosy, które przyklejały się nieznośnie.
- Sprzeciwiasz mi się Severusie? Może jednak jesteś po stronie tych plugawych istot, co? Czarny Pan będzie zadowolony, gdy pozbędziemy się jego wrogów – uśmiechnęła się pewnie i wyminęła go, zupełnie ignorując spojrzenie jakim ją obdarzył.
Severus stał przez chwilę w miejscu, obserwując z niepokojem jak wpadają pod namiot, gdzie wciąż kłębili się ludzie.
Na Merlina, czemu ci idioci nie uciekli… - pomyślał, westchnął ciężko, po czym wyciągnął swoją różdżkę i skierował swoje kroki do namiotu. Sam nie wiedział co uczynić. Mógł pomóc Zakonowi, ale wtedy mógłby zbytnio zdradzić się przed śmierciożercami. Mógł po prostu przyłączyć się do czarnych szat, ale wtedy Zakon mógł upaść… 
Jęknął w duchu na widok długich blond włosów przeklętej Lovegood, którą Lupin miał zabrać wraz z resztą uczniów. Oczywiście ten głupiec nie potrafił nawet tak prostej rzeczy, tak łatwego polecenia wykonać…
Rozgrywał się przed nim prawdziwy pojedynek, gdy zaklęcia śmigały, przecinając poczerniałe niebo. Deszcz wcale nie pomagał skupić się na wrogu, a poza tym nie wiedział, po której stronie stanąć.
Wpadł pod namiot gdzie rozgrywał się ten koszmar i zachowując spokój na tyle na ile mógł sobie pozwolić, skierował różdżkę w stronę Ginny Weasley, która mierzyła się u boku panny Lovegood z dwójką śmierciożerców. Posłał w ich stronę tarczę, gdy niefortunnie obróciły się tyłem. Nie zarejestrowały nawet ataku, który nacierał z każdej strony. Tyle czasu Moody poświęcał na ich naukę, a one nawet o własny tyłek nie umiały zadbać...
- Gińcie plugawe istoty! Znajcie potęgę Czarnego Pana! – krzyczał jeden przez drugiego śmierciożerca, pojedynkując się z nielicznymi czarodziejami, którzy pozostali.
Musieli stąd uciekać i to natychmiast. 
- Bella odwołaj ich nim Czarny Pan się dowie! – warknął, chwytając kobietę za włosy, tym samym dając czas na ucieczkę Molly, która zawahała się, ale odwróciła i ruszyła w stronę córki.
- Puść mnie Snape – syknęła, podkładając mu różdżkę pod gardło. Idiota! Że też dał się tak podejść… Puścił jej włosy, ale nie cofnął się, chociaż wciąż celowała w niego. – Lepiej nam pomóż, bo jeszcze pomyślę, że jesteś przeciwko nam – syknęła, świdrując go czarnymi jak noc oczami.
- Nie wydaje mi się żeby kogoś obchodziło twoje zdanie Lestrange – odpowiedział siląc się na spokój w głosie. 
Oboje odwrócili głowy, gdy ich uszu dosiągł krzyk wymieszany z warkotem, aż ciarki przeszły po plecach. 
Usta Bellatriks rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, natomiast Severus wpatrywał się pusto, w miejsce, w które opadło ciało Tonks, przy której klęczał Lupin, trzęsąc się w rozpaczy.
- Żegnaj kuzyneczko – mruknęła Bella przepełniona radością, a każde słowo wysyciła jadem i nienawiścią. 
Severus odwrócił się od tego obrazka i spojrzał ponownie na Lestrange, która wyglądała na zadowoloną jak nigdy wcześniej.
- Wracasz z nami Snape, czy może zostaniesz z przyjaciółmi?  - roześmiała się i machnęła ręką na swoich pobratymców, wybiegając spod namiotu.
Severus zawahał się przez ułamek sekundy, ale dobrze wiedział, gdzie powinien być w tym momencie. Ścisnął w sobie zalążek współczucia, którego przecież nie miał prawa czuć i ruszył w deszcz za Bellatriks.

***
Harry, Ron i Hermiona siedzieli niespokojnie w gabinecie dyrektora, a ciszę przerywało jedynie niespokojne stukanie butem w podłogę.
- Ronald, możesz przestać?! – warknęła w końcu Hermiona, czując jak irytacja w niej narasta.
Wszyscy byli zdenerwowani. Nie wiedzieli czego się spodziewać, ale Gryfonka miała niespokojne przeczucie, że nic dobrego się nie wydarzyło. Zresztą, wystarczyłoby jej gdyby nikt nie został ranny, ale to życzenie nie doleciało do uszu Merlina.
Siedzieli w chatce Hagrida, pijąc herbatę z dodatkiem czegoś mocniejszego, gdy do środka wpadł patronus i głos McGonagall kazał im czekać w jej gabinecie. 
Pospiesznie pognali do szkoły, odliczając minuty, które zamieniały się w godziny. Niemiłosiernie dłużył się im czas, gdy wyczekiwali wieści, które miały nadejść.
Trzy pary oczu zwróciły się w stronę kominka, który zaczął niespokojnie pomrukiwać, a zaraz potem rozbłysły zielone promienie, z których wypadła ruda głowa Ginny.
Cała trójka zerwała się z miejsc i rzuciła do dziewczyny, która cała drżała, a ślady jej łez jeszcze nie zniknęły z policzków.
- G-ginny? – zapytał niepewnie Harry, gdy ta spojrzała z rozpaczą na swojego brata.
Hermiona zatkała dłonią usta.
Nim którekolwiek zdążyło się odezwać, z kominka wypadła Luna, a Ron wyglądał jakby miał rozpłakać się z ulgi.
- Ginny… Kto? – zapytała Hermiona łamiącym się głosem, a ruda zbladła jeszcze bardziej niż chwilę temu.
Zaraz po nich zjawiła się McGonagall, Moody i Tobias.
- Jesteście cali? – zapytała kobieta, równie przemęczona co cała reszta. 
- Tak pani profesor. Co się stało? – odpowiedział Harry, podchodząc do biurka za którym usiadła.
- Kto zginął? – szepnęła Hermiona, a żołądek ścisnął się jej w supeł, gdy oczy pełne łez skierowały się na nią.
- Tonks. – Powiedziała krótko, a szloch wyrwał się z jej gardła.
Cała trójka opadła na krzesła, nie wierząc w to co właśnie usłyszeli. 
- Ale… jak? Przecież to… - zaczął Ron, jąkając się a Luna objęła go ze smutkiem.
- Co… co z Lupinem? – zapytał Harry, a jego głos był tak pusty jak serca ich wszystkich w tym momencie.
- Jest zrozpaczony. Nie ma co się dziwić. – Odpowiedział Moody i chociaż był najsilniejszy z nich wszystkich, sam brzmiał na wyczerpanego wydarzeniami tego wieczora. – Ale da sobie radę. Remus jest silny. – Dodał po chwili, a Hermiona poderwała głowę, wpatrując się w Aurora, bo chyba pierwszy raz mówił o nim po imieniu.
Spojrzała na Tobiasa, który usiadł obok niej.
- W porządku? – zapytał cicho, a ona niepewnie pokiwała głową. Tak naprawdę chciała wiedzieć co się dzieje z jeszcze jedną osobą, a on musiał odczytać z jej twarzy, bo westchnął i wzruszył ramionami. – Wrócił z nimi Hermiono, nie wiem co dalej. – Powiedział, odwracając wzrok.
Gryfonka skinęła, zaciskając dłonie w pięść. Musiała wierzyć, że nic mu nie jest. Musiała ufać, że się nie zdradził, że wróci do niej cały i zdrowy.

Takie właśnie było jej życie. Drżała każdego dnia o ludzi, których kochała, a traciła powoli. Miała wrażenie, że ich egzystencja jest jak piasek, który starała się utrzymać, ale przemykał jej między palcami, pozostawiając coraz mniej złudzeń.

Żal rozsadzał ich serca. Nie potrafiła znaleźć ukojenia nawet w komnatach Severusa, gdzie pognała, gdy tylko McGonagall pozwoliła im odejść. Nikt nie musiał nawet pytać dokąd idzie. Chciała być tylko tam i czekać na niego z nadzieją, że wróci cały i zdrowy.
Usiadła w fotelu, wpatrując się w ogień, który rozpaliła jednym machnięciem różdżki. Było ciepło, ale wciąż drżała. Przepełniona strachem, smutkiem… Łzy same płynęły jej z oczu i nie potrafiła już określić powodu, dla którego płacze, bo było ich tak wiele…
Nie umiała też wyobrazić sobie tego co musiał przeżywać w tej chwili Remus. Merlinie, niedawno się pobrali, byli tacy szczęśliwi… A ta wojna odebrała mu ukochaną. Zadrżała ponownie, bo uświadomiła sobie, że to mógł być każdy z nich. Że równie dobrze to ona mogła leżeć w błocie bez życia, a Severus… Zostałby sam.
Objęła się ramionami, pozwalając by kolejny szloch wyrwał się z jej gardła. Jak miałaby żyć bez niego? Jak on miałby żyć bez niej? Żadne z nich nie było gotowe na taką stratę.
Z tą myślą padła mu w ramiona, gdy tylko wszedł przez drzwi, a serce podeszło jej do gardła.
Wyglądał na zmęczonego, na wściekłego, ale obejrzała go szybko i widząc, że jest cały, odetchnęła.
- W porządku? – zapytała cicho, czując jak się cały napina.
- Tonks nie żyje – odpowiedział beznamiętnie, jakby go to w ogóle nie obeszło, ale Hermiona za dobrze wiedziała, że w środku kara się za to jakby był winny.
- Wiem. McGonagall nam powiedziała. – Odsunęła się od niego, pozwalając by zdjął z siebie przemoczone szaty. – Pytam jak się czujesz Severusie. – Powiedziała spokojnie, gdy usiadł w fotelu, a jego głowa opadła ciężko na oparcie.
- A jak mam się czuć, co? – warknął zamykając oczy. – Jest pięknie i kolorowo. Nie mogę się doczekać dnia, w którym Czarny Pan wybije resztę Zakonu i nie będzie już o kogo się martwić. – Mruknął, a Hermiona wzdrygnęła się na jego słowa.
- Sev, przecież wiem, że tego nie chcesz – powiedziała cicho, podchodząc do niego niepewnie. – To nie była twoja wina… Nie chciałeś tego spotkania.
- Może gdybym szybciej podjął decyzję, gdyby ci głupcy wcześniej się deportowali… Ale nie! Po co słuchać cholernego Snape’a, prawda?! – wyrzucił z siebie, otwierając oczy i wyprostował się, a jego wzrok powędrował na płomienie.
- Severus, to nie była twoja wina. – Powtórzyła twardo, siadając na podłokietniku i objęła jego szyję. – Uratowałeś mnie. Harrego. Rona. – Dodała, a on westchnął ciężko. – Gdybyś nie kazał mi ich zabrać… Nie odważyłabym się na to. Dzięki tobie on jest bezpieczny i ja też.
- Nie rozumiesz, że nigdy nie będziesz bezpieczna dopóki trwa ta wojna? 
Odwrócił głowę, a ich oczy się spotkały. Hermiona nieśmiało przyłożyła dłoń do jego policzka i uśmiechnęła się lekko, nie wierząc do końca w to, że Severus Snape należy do niej.
- Nigdy nie będę do końca bezpieczna, ale musisz mi zaufać Sev. Umiem zadbać o siebie. 
- Nie wątpię. – Mruknął niezbyt przekonany jej słowami, ale widziała, że powoli się rozluźnia.
- Dlaczego zaatakowali? Przecież mówiłeś, że…
- Wątpisz w moją prawdomówność? – Zapytał, chwytając ją za nadgarstek. Przełknęła ślinę.
- Nie Severus, nie wątpię. Nawet tak nie myśl! – żachnęła się nieco poirytowana jego wybuchem. – Po prostu pytam dlaczego.
Westchnął i rozparł się z powrotem w fotelu.
- Bo Bella tak chciała. Nie mogła się oprzeć wyzwaniu tej przeklętej Augusty, która swoją drogą powinna zastąpić Tonks. – Warknął, a dziewczyna westchnęła. Po części czuła podobne pragnienie, ale kim ona była żeby decydować o tym kto powinien żyć, a kto nie? – Czarny Pan ją ukarał za nieposłuszeństwo. Oczywiście ucieszył się ze śmierci, ale gdyby to nie była Lestrange, to już dawno pozbawiłby ją życia.
- Severus… a kiedy dowiemy się o tych planach, które przekazałeś Dumbledore’owi? – zapytała niepewnie, bo nie chciała kolejnego wybuchu z jego strony.
- Nie wiem. Kiedy on tak zdecyduje, chociaż uważam, że powinno być to jak najszybciej. Więcej nie musisz wiedzieć – mruknął, a ona przyjęła tę informację z niezadowoleniem, chociaż i tak udało się jej wyciągnąć minimum.
- W porządku. Chodź, odpoczniesz. – Wstała, chwytając go za rękę i z ciepłym uśmiechem, pociągnęła w stronę sypialni. 
Zaśmiał się za jej plecami, a jego ramiona oplotły ją w pasie.
- Nie zachowuj się jak moja matka – mruknął jej do ucha, a Hermiona zadrżała, gdy przygryzł płatek jej ucha.
- Nie zachowuję. Po prostu uważam, że zasługujesz na wypoczynek – powiedziała cicho.


Po chwili leżeli w objęciach na łóżku, ciesząc się własną obecnością, swoją miłością, która przerastała wszystkie przeszkody. 
Hermiona wpatrywała się z lubością w oczy ukochanego i chociaż czuła wciąż rozdzierający jej serce żal, to właśnie jego potrzebowała tej nocy. Jak i każdej kolejnej. Bo tylko przy nim potrafiła odnaleźć ukojenie, pozwolić sobie zapomnieć choć na krótką chwilę o wszystkim co ich otaczało. Miłość, która nie miała prawa bytu, która nigdy nie powinna była się zrodzić, stanowiła ich mały świat, w którym zamykali się przed resztą, w którym uciekali od wojny, od nienawiści, cierpienia i strachu. To właśnie w swoim małym światku mogli cieszyć się sobą i tak naprawdę to było wszystko czego oboje potrzebowali.
Nie było lepszej motywacji do walki, do życia niż trzymanie za wszelką cenę w dłoni tego, co należało tylko do nich.

15 komentarzy:

  1. Ah, cudownie! Czytałam to powolutku, ciesząc się z każdego słowa jakie napisałaś (nie ważne jak źle to brzmi, zwłaszcza że rozdział był utrzymany w smutnym klimacie). Napisałaś to naprawdę genialnie i muszę przyznać, że jest jest to najlepszy rozdział od czasu rozdziału, który utkwił mi w pamięci (tak bardzo, że nie pamiętam jaki miał numer :/ wybacz).
    Tak czy siak warto było tyle czekać, ah no i czekam jeszcze na Panaceum! Nie mogę doczekać się aż wrzucisz, bo skoro ten rozdział był tak powalający jak dla mnie, to na Panaceum będzie dzieło sztuki <3
    Wysyłam Ci multum czasu (zwłaszcza, że masz tyle planów na wakacje!), odpoczynku i przede wszystkim weny!
    Twoja psychofanka - Isa <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahahahaha Isness i ta Twoja pamięć... No muszę przyznać, że wcale mnie nie zaskoczyłaś xD
      Ale dziękuję bardzo za wsparcie mentalne i przyjemne słówka, które są jak zawsze mile widziane! A Panaceum już sobie czeka na Ciebie :3

      PS. "Mogę cię dotknąć!" <3

      Usuń
    2. Starałam się, ale cóż. Ciężko wygrać z naturą XD
      Właśnie pełznę przeczytać :3
      Ps. "Teraz *tyk w czółko*"

      Usuń
  2. Wreszcie sie doczekalam <3
    Rozdział jak zwykle mega. Sporo sie dzieje.
    Co bede duzo pisac. Czekam na kolejny.
    Buziaki :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję za miły komentarz i faktycznie, trochę się dzieję. Już niedaleko do końca także lekkie napięcie się utrzyma!
      Kolejny pojawi się w tygodniu - obiecuję :3
      Pozdrawiam! <3

      Usuń
  3. <3 Słodka końcówka, rozdział wybuchowy, ale i smutny... Aż nie wierzę, że to już końcówka... Świetnie się czyta i coś czuję, że wrócę do tego opowiadania więcej niż raz...

    Pozdrawiam,
    Lisiasta

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Naprawdę? *.* To chyba najlepszy komplement jaki mogłam przeczytać i jeśli faktycznie do niego powrócisz to będzie mi niezmiernie miło!

      PS. Nie żeby coś, ale zobacz ile rozdziałów masz do betowania! XD

      Usuń
    2. Mówię prawdę, jak najbardziej. :3

      PS:A daj mi spokój! xD Mam wakacje!

      Usuń
  4. Bardzo przyjemnie mi się czytało ten rozdział :-)
    Wiele różnych emocji zawarłaś w nim... Czekam na dalszą część
    Pozdrawiam

    PS. Szkoda, że już kończysz to opowiadanie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się, że się podobał rozdział :3
      Dzisiaj dodaj następny rozdział wieczorem... Tak myślę xD

      PS. No uważam, że nie ma co zbędnie ciągnąć w nieskończoność, jeszcze wielki finał i będzie wszystko co chciałam zawrzeć. :D

      Usuń
  5. Cały rozdział mistrzostwo, ale końcówka o matko, aż brak skali, po prostu idealnie to opisałaś! :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Po tym rozdziale mam wrażenie, że para, którą stworzyłaś nie przetrwa próby czasu... Jak kilometry w związku na odległość.
    Hermiona przypomina biedną żonę, która boi się odezwać, żeby nie sprowokować wybuchu u swojego męża. A to źle wróży dla tej pary. Która z założenia powinna być sobie przeznaczona.
    Dobrze piszesz, ale dostrzegam braki w zachowaniu między SSHG oraz nadmierne przesłodzenie w końcówce, które źle wpływa na obraz całości. (sorry za słowa krytyki, ale koniecznie musiałam to napisać)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję, wszystkie opinie są mile widziane. :D
      Hmmmm, ja bym raczej powiedziała, że Hermiona jest rozważna i nie naciska tam gdzie nie powinna, bo jakby nie patrzeć wciąż jest młoda, a na Severusie spoczywa wiele obowiązków i trudnych decyzji, które musi podejmować.
      Przesłodzenie w rozdziałach ma swoje znaczenie, ale nie będę spoilerować. :)
      Generalnie może być słodko, ale właśnie taki obraz chciałam stworzyć - miłości pełnej poświęcenia, miłości obrzydliwie romantycznej, bo tak zwykle kochają nastolatki (bynajmniej ja tak przeżywałam swoją pierwszą miłość), a jednocześnie kształtującą dalsze życie, bo zazwyczaj tak silne uczucie odbija na nas swoje piętno. :) Z drugiej strony Severus też może odbierać tę miłość jak ostatni oddech, bo w końcu stracił już jedną i nie jest to znane mu uczucie.
      Tak czy siak mam nadzieję, że Ci się podoba i zapraszam również na moje drugie opowiadanie. :3

      Usuń
  7. „Gdyby nie ona, gdyby potrafiła lepiej walczyć, postawić się Bellatriks… Neville zapewne byłby dzisiaj z nimi, ale niestety – była słaba. Wiedziała o tym. I na co jej były wszystkie lata nauki? Godziny, które spędziła ślęcząc nad książkami? Gdy przyszło co do czego i tak chowała się za plecami innych..”

    Troche mi nie odpowiada to, że najzdolniejsza czarownica od czasów Roweny, aż tak kiepski radzi sobie w walce :-/

    OdpowiedzUsuń