Kochani!
Kolejny rozdział i jak wspomniałam jest to moja ulubiona część, bo uwielbiam, och wręcz kocham te pełne przemyśleń i smutku fragmenty. :3 (Tak, tak, jestem masochistką *.*)
Nie będę tutaj żadnych wstępów dłuższych robiła.
Dodam jedynie, że jest mi nieco przykro, że tak niewiele osób komentuje moje wypociny. Oczywiście pomijam tutaj Fox Potterahead, Isness Hoover, Żmudę i DeMonique, które namiętnie podkreślają swoją obecność za co bardzo dziękuję! Ale jak widzę 400 wyświetleń jednego dnia i 4 osoby komentujące to mnie serduszko boli. :(
Kolejny rozdział i jak wspomniałam jest to moja ulubiona część, bo uwielbiam, och wręcz kocham te pełne przemyśleń i smutku fragmenty. :3 (Tak, tak, jestem masochistką *.*)
Nie będę tutaj żadnych wstępów dłuższych robiła.
Dodam jedynie, że jest mi nieco przykro, że tak niewiele osób komentuje moje wypociny. Oczywiście pomijam tutaj Fox Potterahead, Isness Hoover, Żmudę i DeMonique, które namiętnie podkreślają swoją obecność za co bardzo dziękuję! Ale jak widzę 400 wyświetleń jednego dnia i 4 osoby komentujące to mnie serduszko boli. :(
No ale kończę ględzenie i zapraszam!
PS. Piosenka, która - o jej jak bardzo pasuje! - Where's my love - Syml
PS. Piosenka, która - o jej jak bardzo pasuje! - Where's my love - Syml
_____________________________________________________________
Pogrzeb Dumbledore’a był skromny, choć nie
zabrakło uroczystych szat, potoku łez, spokojnej muzyki i gości z zewnątrz. Co
prawda nie było ich wielu, ale zjawił się cały Zakon (nawet ci których w życiu
nie widzieli na oczy), a także brat dyrektora i kilka innych osób. Panował wszechobecny
smutek i nikt – nawet Ślizgoni, którzy pozostali w szkole – nie odważyli się
obrzucić choćby jednym, krzywym spojrzeniem trumny, w której spoczywało ciało
dyrektora.
McGonagall płakała otwarcie, a u jej boku Pomfrey i Sprout wcale nie zostawały w tyle. Slughorn wpatrywał się tępo w podest przed sobą, pani Weasley szlochała w ramię męża, a cała reszta milczała. Nikt nie powiedział ani słowa. Nie było to potrzebne. Każdy wiedział kim był Dumbledore, jakim był niesamowitym człowiekiem, który obudził w nich nadzieję, który przywrócił wiarę w to, że mogą pokonać Voldemort’a. A teraz wszystko to się rozpadło. Jakby mgła, którą zasunął umysły i serca wszystkich zgromadzonych ludzi rozwiała się i to w co wierzyli.. odeszło razem z jego ostatnim tchnieniem.
Hermiona siedziała w ostatnim rzędzie, a wiatr szarpał niemiłosiernie jej skręcone włosy, które pozostawały od kilku dni w nieładzie. Nie obchodziły ją. Po co miała przejmować się plątaniną na głowie, gdy właśnie siedziała przez otwartą trumną, przed ciałem Dumbledore’a?
Czuła się winna. Czuła się winna, że do tego dopuściła, że tak bardzo była zaślepiona nienawiścią do niego w ostatnich miesiącach, że nawet nie miała chwili by spojrzeć na niego z podziwem, z wdzięcznością. Czuła się winna, bo zabił go mężczyzna, którego pokochała, któremu zaufała. I chociaż wciąż nie potrafiła się utwierdzić w tym, że ich zdradził to z każdym dniem coraz bardziej zagłębiała się w to uczucie. Nie wrócił. Nie odezwał się. Nie dał jej choćby najmniejszego znaku. Więc co miała robić? Czuła się samotna i porzucona – każdy odsunął się od niej. Harry i Ron wykrzyczeli jej w twarz swoją nienawiść, a Ginny bez słowa poszła za nimi. Nie potrzebowała nikogo więcej, nie chciała słuchać żadnej opinii ludzi, których to nie dotyczyło. Nie żałowała jednak miesięcy, tych chwil przepełnionych szczęściem, które on jej podarował. Nie zamierzała zapomnieć, ale starała się upchnąć, zepchnąć wspomnienia gdzieś na dno umysłu i nie wracać do tego.
McGonagall płakała otwarcie, a u jej boku Pomfrey i Sprout wcale nie zostawały w tyle. Slughorn wpatrywał się tępo w podest przed sobą, pani Weasley szlochała w ramię męża, a cała reszta milczała. Nikt nie powiedział ani słowa. Nie było to potrzebne. Każdy wiedział kim był Dumbledore, jakim był niesamowitym człowiekiem, który obudził w nich nadzieję, który przywrócił wiarę w to, że mogą pokonać Voldemort’a. A teraz wszystko to się rozpadło. Jakby mgła, którą zasunął umysły i serca wszystkich zgromadzonych ludzi rozwiała się i to w co wierzyli.. odeszło razem z jego ostatnim tchnieniem.
Hermiona siedziała w ostatnim rzędzie, a wiatr szarpał niemiłosiernie jej skręcone włosy, które pozostawały od kilku dni w nieładzie. Nie obchodziły ją. Po co miała przejmować się plątaniną na głowie, gdy właśnie siedziała przez otwartą trumną, przed ciałem Dumbledore’a?
Czuła się winna. Czuła się winna, że do tego dopuściła, że tak bardzo była zaślepiona nienawiścią do niego w ostatnich miesiącach, że nawet nie miała chwili by spojrzeć na niego z podziwem, z wdzięcznością. Czuła się winna, bo zabił go mężczyzna, którego pokochała, któremu zaufała. I chociaż wciąż nie potrafiła się utwierdzić w tym, że ich zdradził to z każdym dniem coraz bardziej zagłębiała się w to uczucie. Nie wrócił. Nie odezwał się. Nie dał jej choćby najmniejszego znaku. Więc co miała robić? Czuła się samotna i porzucona – każdy odsunął się od niej. Harry i Ron wykrzyczeli jej w twarz swoją nienawiść, a Ginny bez słowa poszła za nimi. Nie potrzebowała nikogo więcej, nie chciała słuchać żadnej opinii ludzi, których to nie dotyczyło. Nie żałowała jednak miesięcy, tych chwil przepełnionych szczęściem, które on jej podarował. Nie zamierzała zapomnieć, ale starała się upchnąć, zepchnąć wspomnienia gdzieś na dno umysłu i nie wracać do tego.
Jak można się było spodziewać, większość Ślizgonów zniknęła z zamku zaraz po
ataku. Na całe szczęście niewielu uczniów zostało rannych i to dość niegroźnie,
bo biorąc pod uwagę pałętających się po szkole Śmierciożerców, to była
niewygórowana cena. Rzecz jasna część rodziców zabrała swoje dzieci ze szkoły,
gdy tylko dowiedzieli się o tym co się wydarzyło i o śmierci dyrektora. Nikt
nie wierzył już w to, że Hogwart może być bezpieczny bez niego.
Zdziwiła się
słysząc stukanie do drzwi. Pierwsza myśl jaka się pojawiła w jej głowie, gdy
drżącą dłonią sięgała klamki, szybko została rozwiana: zamiast czarnych włosów,
oczu głębokich jak niebo nocą, ciężkich szat i haczykowatego nosa ujrzała
wysokiego, niebieskookiego blondyna, który niedbale opierał się o ścianę i
zlustrował ją wzrokiem. Gdyby nie to, że nadal nie otrząsnęła się po wszystkich
wydarzeniach (wcale nie sądziła, że ten dzień nastąpi) to pewnie by się
zarumieniła albo zmieszała jego wizytą. Ale odsunęła się i bez słowa wpuściła
go do środka.
- Coś się stało? – Zapytała obojętnie, gdy usiadł na kanapie i oparł się o swoje kolana.
- Może ty mi powiesz?
- Nie wiem o co ci chodzi. – Wzruszyła ramionami i podeszła do dużego okna, które wychodziło na błonia.
Usłyszała westchnięcie i jak mamrotał coś pod nosem, ale zignorowała to. Wzdrygnęła się, gdy poczuła jego ręce na swoich ramionach i wyrwała się.
- Co ty robisz?
Patrzył na nią jak oparzony, ale po chwili uśmiechnął się cierpko.
- Więc to prawda, co?
- Możesz mówić jaśniej? Naprawdę mam ostatnio kiepskie dni. – Doskonale wiedziała do czego zmierzał, ale nie chciała mu tego ułatwiać. Proszę! Skoro już przylazłeś prawić mi morały to chociaż miej odwagę się zebrać do tego!
- Ty i Snape? Merlinie, wszystkich nas zrobiłaś na szaro, co?
Prychnęła i nie mogła się powstrzymać od wrednego uśmiechu, który wypełzł na jej usta. Nagle wszyscy wzięli sobie za punkt honoru pouczanie jej?
- Posłuchaj Tobias. To co było między mną a.. Między nami to nie twoja sprawa. Więc jeśli to wszystko to proszę – zostaw mnie.
- Hermiono.. – zaczął ostrożnie, a jego twarz zrobiła się poważna. – Posłuchaj, ja chcę ci tylko pomóc, dobrze? Nie wiedziałem o was. Po prostu.. ukrywaliście się aż.. aż za dobrze. No nie rób takiej miny! Przecież sama przyznasz, że nikt by nawet nie przypuszczał. – Rozmasował sobie skronie i wrócił na kanapę. Odprowadziła go wzrokiem i zastanawiała się o co w sumie mu chodzi. – Wiem, że inni się odwrócili, ale.. możesz liczyć na mnie.
- To ty mi wierzysz?
Jej oczy zrobiły się okrągłe jak denka od słoików. Jak to możliwe?!
- Wierzę.. To znaczy nie ufam mu, ale wierzę tobie i myślę, że jesteś jedyną osobą, która ma prawo go osądzać.
Pierwszy raz od kilku dni była w stanie uśmiechnąć się szczerze. Wystarczyło, że ktoś jej uwierzył, że ktoś starał się zrozumieć ból, który rozdzierał jej serce.
- Dziękuję. – Tylko tyle zdołała powiedzieć, bo już po chwili łzy płynęły po jej twarzy, a ramiona trzęsły się tak bardzo, że dostała czkawki.
Nim się obejrzała stała w jego objęciach i uświadomiła sobie jak bardzo potrzebowała towarzystwa. Chciała być kochana. Chciała być wciąż Hermioną, którą wszyscy uwielbiali, której ufali. Chciała mieć swoich przyjaciół. Chciała.. potrzebowała jego. Ale nie zapowiadało się na wielki powrót. Więc nie mając wielu opcji, wtuliła się w tors chłopaka, a raczej mężczyzny, który chociaż próbował ją zrozumieć.
Nie wiedziała ile czasu minęła, gdy stali objęci, ale czuła jak cały ból i złość uchodzą z niej. Tego potrzebowała – wypłakać przy kimś swoje żale. I nagle poczuła się silna. Silniejsza niż kiedykolwiek. Bo teraz miała cel i choć bardzo, ale to bardzo chciała to odepchnąć od siebie, zrozumiała dlaczego Dumbledore przestał się opierać ich związkowi. Musiał mieć jakiś plan i musiał wiedzieć, że będzie jedyną osobą, która stanie w obronie.. w jego obronie i pozwolił im.. rozwinąć się temu.
- Musisz być cierpliwa, a wszystko się ułoży. Zobaczysz. – Powiedział nagle.
Wyplątała się z ramion Tobiasa, bo poczuła jakby robiła coś niewłaściwego, jakby starała się go ukarać, dać nauczkę. Miała ochotę krzyczeć: „masz, popatrz sobie na to jaka jestem szczęśliwa!”. Ale wcale nie była szczęśliwa. Wcale nie czuła się dobrze i mimo tego, że ją zostawił nie potrafiła go zranić. Jeszcze nie.
- Przepraszam. – wydukała nieco zawstydzona i założyła włosy za ucho. Odważyła się spojrzeć na niego. Nie chciała tego widzieć. Nie chciała widzieć tego spojrzenia jakim ją obdarzył, ale nie mogła się cofnąć, więc wytrzymała to.
- Nie masz za co. Chyba czas na mnie.
Wcale nie chciała żeby wychodził, bo miło było otworzyć do kogoś usta, ale nie zamierzała też go zatrzymywać. Może tak będzie lepiej?
- Coś się stało? – Zapytała obojętnie, gdy usiadł na kanapie i oparł się o swoje kolana.
- Może ty mi powiesz?
- Nie wiem o co ci chodzi. – Wzruszyła ramionami i podeszła do dużego okna, które wychodziło na błonia.
Usłyszała westchnięcie i jak mamrotał coś pod nosem, ale zignorowała to. Wzdrygnęła się, gdy poczuła jego ręce na swoich ramionach i wyrwała się.
- Co ty robisz?
Patrzył na nią jak oparzony, ale po chwili uśmiechnął się cierpko.
- Więc to prawda, co?
- Możesz mówić jaśniej? Naprawdę mam ostatnio kiepskie dni. – Doskonale wiedziała do czego zmierzał, ale nie chciała mu tego ułatwiać. Proszę! Skoro już przylazłeś prawić mi morały to chociaż miej odwagę się zebrać do tego!
- Ty i Snape? Merlinie, wszystkich nas zrobiłaś na szaro, co?
Prychnęła i nie mogła się powstrzymać od wrednego uśmiechu, który wypełzł na jej usta. Nagle wszyscy wzięli sobie za punkt honoru pouczanie jej?
- Posłuchaj Tobias. To co było między mną a.. Między nami to nie twoja sprawa. Więc jeśli to wszystko to proszę – zostaw mnie.
- Hermiono.. – zaczął ostrożnie, a jego twarz zrobiła się poważna. – Posłuchaj, ja chcę ci tylko pomóc, dobrze? Nie wiedziałem o was. Po prostu.. ukrywaliście się aż.. aż za dobrze. No nie rób takiej miny! Przecież sama przyznasz, że nikt by nawet nie przypuszczał. – Rozmasował sobie skronie i wrócił na kanapę. Odprowadziła go wzrokiem i zastanawiała się o co w sumie mu chodzi. – Wiem, że inni się odwrócili, ale.. możesz liczyć na mnie.
- To ty mi wierzysz?
Jej oczy zrobiły się okrągłe jak denka od słoików. Jak to możliwe?!
- Wierzę.. To znaczy nie ufam mu, ale wierzę tobie i myślę, że jesteś jedyną osobą, która ma prawo go osądzać.
Pierwszy raz od kilku dni była w stanie uśmiechnąć się szczerze. Wystarczyło, że ktoś jej uwierzył, że ktoś starał się zrozumieć ból, który rozdzierał jej serce.
- Dziękuję. – Tylko tyle zdołała powiedzieć, bo już po chwili łzy płynęły po jej twarzy, a ramiona trzęsły się tak bardzo, że dostała czkawki.
Nim się obejrzała stała w jego objęciach i uświadomiła sobie jak bardzo potrzebowała towarzystwa. Chciała być kochana. Chciała być wciąż Hermioną, którą wszyscy uwielbiali, której ufali. Chciała mieć swoich przyjaciół. Chciała.. potrzebowała jego. Ale nie zapowiadało się na wielki powrót. Więc nie mając wielu opcji, wtuliła się w tors chłopaka, a raczej mężczyzny, który chociaż próbował ją zrozumieć.
Nie wiedziała ile czasu minęła, gdy stali objęci, ale czuła jak cały ból i złość uchodzą z niej. Tego potrzebowała – wypłakać przy kimś swoje żale. I nagle poczuła się silna. Silniejsza niż kiedykolwiek. Bo teraz miała cel i choć bardzo, ale to bardzo chciała to odepchnąć od siebie, zrozumiała dlaczego Dumbledore przestał się opierać ich związkowi. Musiał mieć jakiś plan i musiał wiedzieć, że będzie jedyną osobą, która stanie w obronie.. w jego obronie i pozwolił im.. rozwinąć się temu.
- Musisz być cierpliwa, a wszystko się ułoży. Zobaczysz. – Powiedział nagle.
Wyplątała się z ramion Tobiasa, bo poczuła jakby robiła coś niewłaściwego, jakby starała się go ukarać, dać nauczkę. Miała ochotę krzyczeć: „masz, popatrz sobie na to jaka jestem szczęśliwa!”. Ale wcale nie była szczęśliwa. Wcale nie czuła się dobrze i mimo tego, że ją zostawił nie potrafiła go zranić. Jeszcze nie.
- Przepraszam. – wydukała nieco zawstydzona i założyła włosy za ucho. Odważyła się spojrzeć na niego. Nie chciała tego widzieć. Nie chciała widzieć tego spojrzenia jakim ją obdarzył, ale nie mogła się cofnąć, więc wytrzymała to.
- Nie masz za co. Chyba czas na mnie.
Wcale nie chciała żeby wychodził, bo miło było otworzyć do kogoś usta, ale nie zamierzała też go zatrzymywać. Może tak będzie lepiej?
Po tygodniu
życie powoli wracało do normy. To znaczy na tyle na ile mogło.. Po pierwsze
McGonagall jako zastępca dyrektora objęła jego funkcje więc automatycznie
zwolniło się stanowisko nauczyciela transmutacji. Po drugie z oczywistych
powodów nie miał kto ich nauczać obrony.. Ale o tym nie myślała. Starała się
nawet nie patrzeć w stronę klasy, w której spędzili tyle czasu razem. Chociażby
wtedy, gdy uczył ją pierwszego dnia pojedynkować się albo tych niezliczonych
siniaków, które leczył swoją maścią w gabinecie, a potem..
Przestań!
Wzięła kilka głębszych oddechów by odegnać te myśli i minęła chwila nim zakopała je z powrotem pod stertą rzeczy zbędnych, ale zdecydowanie mniej bolesnych niż te wspomnienia.
Oczywiście nie mówiła tego głośno i nawet nie przyznawała się przed sobą, ale gdzieś na dnie jej serca ciągle tliła się nadzieja, że on wróci, że wszystko będzie jak dawniej. Ale z każdą minutą, gdy to się nie działo, rozmywała się jak wszystko inne.
Przestań!
Wzięła kilka głębszych oddechów by odegnać te myśli i minęła chwila nim zakopała je z powrotem pod stertą rzeczy zbędnych, ale zdecydowanie mniej bolesnych niż te wspomnienia.
Oczywiście nie mówiła tego głośno i nawet nie przyznawała się przed sobą, ale gdzieś na dnie jej serca ciągle tliła się nadzieja, że on wróci, że wszystko będzie jak dawniej. Ale z każdą minutą, gdy to się nie działo, rozmywała się jak wszystko inne.
W czasie
lekcji wszyscy nauczyciele były niezwykle przygnębieni. Jak mogła się temu
dziwić? Zginął dyrektor – ich nadzieja. Jeden z nich okazał się być zdrajcą i
tak złość z żalem przeplatały się każdego dnia.
Hermiona starała się unikać Wielkiej Sali. Rzadko schodziła na posiłki, a kiedy już to robiła, przychodziła, gdy inni wychodzili i siadała na końcu stołu sama. Nie było to trudne, bo od kiedy połowa uczniów wyjechała ze szkoły miejsc było w bród. Nawet nie chciała patrzeć na swoje stare miejsce, skąd czuła na sobie spojrzenia przyjaciół. Harry nie zamienił z nią słowa od dnia śmierci Dumbledore’a. No może pomijając chwilę, w której razem z Ronem piętnowali ją jakby sama została mordercą.
Wlepiła wzrok w talerz. Nie chciała jeść, nie miała na to ochoty. Właściwie to od kiedy.. od kiedy on odszedł to na nic nie miała ochoty. Najchętniej spędzałaby całe dnie w łóżku, bo ból w jej sercu nie dawał choćby minuty wytchnienia. Ale musiała żyć. Musiała iść dalej, walczyć dla samej siebie.. dla ludzi, których kochała i których straciła.
Westchnęła i zrezygnowana odłożyła widelec. Straciła wszystko. Jak mogła uwierzyć, że miłość jest dobra? Gdyby go nie pokochała, nigdy nie siedziałaby tu teraz sama. Nigdy nie musiałaby mierzyć się z rozdzierającym wnętrzem, nocami pełnymi łez.. Prychnęła.
- Pięknie – sama sobie jesteś winna. Tam gdzie zaczęła się nasza miłość, to był początek końca wszystkiego. - Pomyślała gorzko.
Skończył się etap jej życia, gdy przyjaciele grali pierwsze skrzypce, skończył się etap, w którym nie kłamała, w którym była szczera. Ale nadal nie potrafiła się zmusić do tego żeby żałować. Nie – wciąż wierzyła, że warto było dla tych kilku chwil, które on jej podarował. Nikt inny.
- Hermiono? – Podniosła głowę i napotkała duże, przekrwione, podkrążone oczy McGonagall. Starała się do niej uśmiechnąć, ale wyszedł jej jedynie lekki grymas.
- Tak, pani profesor?
- Dzisiaj.. – nabrała powietrza, które wypuściła ze świstem – dzisiaj odbędzie się spotkanie Zakonu o dwudziestej w gabinecie Du.. w moim gabinecie. Wierzę, że będziesz?
- Tak. – skinęła. Nauczycielka chciała coś jeszcze dodać, ale chyba rozmyśliła się, bo zamknęła usta i wyszła z sali.
Hermiona odprowadziła ją wzrokiem, spojrzała znowu na swój talerz i wstała. I tak nic nie tknie. Zwłaszcza, że miało się odbyć zebranie.. Merlinie, nadzieja obudziła się w niej tak nagle, że ogień ją wypełnił. Wróci. Na pewno wróci! Wyjaśni się wszystko..
Kamień spadł jej z serca i lżejsza o kilka kilogramów rozpaczy, ruszyła z nową chęcią do życia na zajęcia.
Hermiona starała się unikać Wielkiej Sali. Rzadko schodziła na posiłki, a kiedy już to robiła, przychodziła, gdy inni wychodzili i siadała na końcu stołu sama. Nie było to trudne, bo od kiedy połowa uczniów wyjechała ze szkoły miejsc było w bród. Nawet nie chciała patrzeć na swoje stare miejsce, skąd czuła na sobie spojrzenia przyjaciół. Harry nie zamienił z nią słowa od dnia śmierci Dumbledore’a. No może pomijając chwilę, w której razem z Ronem piętnowali ją jakby sama została mordercą.
Wlepiła wzrok w talerz. Nie chciała jeść, nie miała na to ochoty. Właściwie to od kiedy.. od kiedy on odszedł to na nic nie miała ochoty. Najchętniej spędzałaby całe dnie w łóżku, bo ból w jej sercu nie dawał choćby minuty wytchnienia. Ale musiała żyć. Musiała iść dalej, walczyć dla samej siebie.. dla ludzi, których kochała i których straciła.
Westchnęła i zrezygnowana odłożyła widelec. Straciła wszystko. Jak mogła uwierzyć, że miłość jest dobra? Gdyby go nie pokochała, nigdy nie siedziałaby tu teraz sama. Nigdy nie musiałaby mierzyć się z rozdzierającym wnętrzem, nocami pełnymi łez.. Prychnęła.
- Pięknie – sama sobie jesteś winna. Tam gdzie zaczęła się nasza miłość, to był początek końca wszystkiego. - Pomyślała gorzko.
Skończył się etap jej życia, gdy przyjaciele grali pierwsze skrzypce, skończył się etap, w którym nie kłamała, w którym była szczera. Ale nadal nie potrafiła się zmusić do tego żeby żałować. Nie – wciąż wierzyła, że warto było dla tych kilku chwil, które on jej podarował. Nikt inny.
- Hermiono? – Podniosła głowę i napotkała duże, przekrwione, podkrążone oczy McGonagall. Starała się do niej uśmiechnąć, ale wyszedł jej jedynie lekki grymas.
- Tak, pani profesor?
- Dzisiaj.. – nabrała powietrza, które wypuściła ze świstem – dzisiaj odbędzie się spotkanie Zakonu o dwudziestej w gabinecie Du.. w moim gabinecie. Wierzę, że będziesz?
- Tak. – skinęła. Nauczycielka chciała coś jeszcze dodać, ale chyba rozmyśliła się, bo zamknęła usta i wyszła z sali.
Hermiona odprowadziła ją wzrokiem, spojrzała znowu na swój talerz i wstała. I tak nic nie tknie. Zwłaszcza, że miało się odbyć zebranie.. Merlinie, nadzieja obudziła się w niej tak nagle, że ogień ją wypełnił. Wróci. Na pewno wróci! Wyjaśni się wszystko..
Kamień spadł jej z serca i lżejsza o kilka kilogramów rozpaczy, ruszyła z nową chęcią do życia na zajęcia.
Serce jej
waliło. Stała przed drzwiami do gabinetu dyrektora (a teraz McGonagall) i
chociaż czuła motylki w brzuchu, nadal się bała. A co jeśli się rozczaruje? Co
jeśli nikt jej tam nie chce? Nie.. Przecież to jej przyjaciele, jej rodzina!
Otworzyła drzwi i weszła z uniesioną głową do środka. Większość osób stała rozmawiając ze sobą, ale zamilkli na jej widok. Poczuła jakby ktoś wylał zimny kubeł wody na nią, gdy wbijali swoje spojrzenia ostre jak szpilki.
Usiadła na miejscu, powtarzając sobie w głowie: przyjdzie.
Przecież musiał się zjawić.. Nadal był członkiem Zakonu, nadal ich sprzymierzeńcem.. nadal jej ukochanym
Po kilku minutach drzwi otworzyły się i do środka wszedł Harry, Ron, Luna i Cho. Tylko blondynka posłała jej smutny uśmiech i usiadła razem z resztą z przodu. Cóż – pamiętała jak Luna nakryła ją gdy wracała w środku nocy od.. od niego.
- Dobrze, widzę, że są już wszyscy więc możemy zaczynać. – McGonagall nie wyglądała tak pewnie jak Dumbledore, gdy stała na środku i starała się mówić stanowczo. Hermiona przyjrzała się jej i kolejna fala bólu ją zalała. Merlinie, oni wszyscy cierpieli. Przecież nie tylko ona przeżywała odejście.. Oni opłakiwali Dumbledore’a, ich przyjaciela, ich pracodawcę, członka Zakonu.. Przełknęła ślinę i zdusiła w sobie smutek. – Jest mi ogromnie przykro, że spotykamy się w takich a nie innych okolicznościach. Po śmierci.. po śmierci Albusa nie możemy się poddawać. Pamiętajmy, że zaczął coś czego nie możemy przerwać. Nie róbmy tego choćby ku czci jego pamięci. Nie róbmy tego dla nas! – Zmierzyła wzrokiem zgromadzonych i zatrzymała się chwilę dłużej na Hemrionie. A może się jej zdawało.. – Wszystko co zostało zaczęte ma być kontynuowane. Każdy z was ma swoje zadania i ma kontynuować pracę nad nimi. Wybierzemy nowego przewodniczącego Zakonu. Oczywiście zgodzę się objąć tę pozycję, ale uważam, że winniśmy głosować.
Kilka osób pokiwało głowami, ale Hermiona wpatrywała się z podziwem w swoją opiekunkę. Też cierpiała jak inni, a mimo to potrafiła stać tam i przemawiać. Potrafiła dowodzić, wciąż być autorytetem. Wyprostowała się na krześle. Też powinna taka być. Prawdziwa Gryfonka.
Ale nie potrafiła.. Nie, bo ciągle zerkała na drzwi z nadzieją, że on przejdzie przez nie spóźniony, że wpadnie tu z grymasem na twarzy, usiądzie z przodu..
- … Snape’a wykluczyć, z racji tego co się stało. – Nazwisko podziałało na nią jak magnes. Spojrzała na Moody’ego, który stał obok McGonagall i miała dziwne wrażenie, że oboje patrzą na nią. – Pomyliliśmy się co do niego, ale czasu nie cofniemy. Musimy iść dalej tą drogą, ale wiele planów ulegnie zmianie, bo jak wiadomo wszystkie znał.
Nadzieja rozmyła się. Nie wróci. Oni już go skreślili. Bo nie wyjaśnił im niczego.. Bo nie uwierzyli jej. Łzy zebrały się w jej oczach. Dlaczego? Dlaczego to robili, co? Czemu nie chcieli jej zaufać, uwierzyć?! Przecież wiedziała, wiedziała, że nie skrzywdziłby jej! Powiedział jej to. Zabrał ją do swojego domu, odsłonił każdą cząstkę swojej duszy..
A co jeśli to wszystko było tylko kłamstwem? Obłudą? Był szpiegiem doskonałym, może ją tylko wykorzystał do własnych celów?
Czuła na sobie wzrok wszystkich. Patrzyli na nią jakby wyczekiwali odpowiedzi, a ona nie wiedziała. Nie wiedziała o co pytali, nie wiedziała czego chcą.. czego sama chce.
- Hermiono? – Molly patrzyła na nią z troską, ale także z dystansem, a to wbiło kolejny sztylet w jej serce.
- Pytałem czy możemy liczyć na twoją lojalność. – Moody nie owijał w bawełnę. Czuła się tak jakby dostała pięścią w brzuch. A więc tak? Za grosz zaufania.. Nigdy ich nie zdradziła, robiła co chcieli.. A jej związek.. Przekreślił to wszystko.
Zacisnęła dłonie w pięści i wypinając dumnie pierś, wstała, powoli przesuwając spojrzeniem po każdym. Uśmiechnęła się w iście nietoperzasty sposób.
- Nie do końca rozumiem skąd te wątpliwości. Wydawało mi się, że od początku, od dnia w którym poznałam Harrego robiłam wszystko żeby go chronić, żeby mu pomóc. Od chwili, w której powrócił Voldemort działaliśmy razem. Nigdy, ale to nigdy nie zdradziłam Zakonu, a przede wszystkim Harrego. Byłam gotowa oddać życie za mugolaków, za czarodziejów – za każdego. Byłam torturowana przez Bellatriks, leżałam w skrzydle szpitalnym więcej razy niż którekolwiek z uczniów. A pan się mnie pyta czy jestem lojalna? – przerwała na chwilę, by pozwolić dotrzeć swoim słowom do każdego. Tobias uśmiechał się do niej smutno, ale widziała że sam też się waha. – Myślę pani profesor, że to nie jest miejsce dla mnie. Już nie.
- Hermiono.. – McGonagall wyglądała jakby poraził ją piorun. – Czy.. chcesz odejść?
- Nie. Nie chcę. Ale czuję też, że jestem tutaj niepotrzebna, a wręcz przeszkadzam.
- Gdybyście powiedzieli komuś ze Snape’m..
- To co? Co by to zmieniło? – Zignorowała ból w klatce piersiowej.
- To byśmy wiedzieli i nie balibyśmy się teraz, że przekazujesz mu informacje! – Moody ryknął na nią, a kilka osób wstało z oburzenia.
- Alastorze! Nie wygaduj głupot! – zaperzyła się Molly, a Hermiona poczuła na powrót przypływ miłości do tej kobiety.
- A skąd wiemy, że Moody nie ma racji co? Już nieraz Hermiona nas oszukała. Spójrzcie jak doskonale zatuszowali swój.. związek. – Te słowa, które wypłynęły razem z jadem z ust Harrego były gwoździem do trumny. Nienawidził jej. Znienawidził tak bardzo jak kiedyś nienawidził Snape’a.
Mierzyli się chwilę wzrokiem. Odwróciła się i wyszła, a łzy spływały strumieniem po jej policzkach.
Otworzyła drzwi i weszła z uniesioną głową do środka. Większość osób stała rozmawiając ze sobą, ale zamilkli na jej widok. Poczuła jakby ktoś wylał zimny kubeł wody na nią, gdy wbijali swoje spojrzenia ostre jak szpilki.
Usiadła na miejscu, powtarzając sobie w głowie: przyjdzie.
Przecież musiał się zjawić.. Nadal był członkiem Zakonu, nadal ich sprzymierzeńcem.. nadal jej ukochanym
Po kilku minutach drzwi otworzyły się i do środka wszedł Harry, Ron, Luna i Cho. Tylko blondynka posłała jej smutny uśmiech i usiadła razem z resztą z przodu. Cóż – pamiętała jak Luna nakryła ją gdy wracała w środku nocy od.. od niego.
- Dobrze, widzę, że są już wszyscy więc możemy zaczynać. – McGonagall nie wyglądała tak pewnie jak Dumbledore, gdy stała na środku i starała się mówić stanowczo. Hermiona przyjrzała się jej i kolejna fala bólu ją zalała. Merlinie, oni wszyscy cierpieli. Przecież nie tylko ona przeżywała odejście.. Oni opłakiwali Dumbledore’a, ich przyjaciela, ich pracodawcę, członka Zakonu.. Przełknęła ślinę i zdusiła w sobie smutek. – Jest mi ogromnie przykro, że spotykamy się w takich a nie innych okolicznościach. Po śmierci.. po śmierci Albusa nie możemy się poddawać. Pamiętajmy, że zaczął coś czego nie możemy przerwać. Nie róbmy tego choćby ku czci jego pamięci. Nie róbmy tego dla nas! – Zmierzyła wzrokiem zgromadzonych i zatrzymała się chwilę dłużej na Hemrionie. A może się jej zdawało.. – Wszystko co zostało zaczęte ma być kontynuowane. Każdy z was ma swoje zadania i ma kontynuować pracę nad nimi. Wybierzemy nowego przewodniczącego Zakonu. Oczywiście zgodzę się objąć tę pozycję, ale uważam, że winniśmy głosować.
Kilka osób pokiwało głowami, ale Hermiona wpatrywała się z podziwem w swoją opiekunkę. Też cierpiała jak inni, a mimo to potrafiła stać tam i przemawiać. Potrafiła dowodzić, wciąż być autorytetem. Wyprostowała się na krześle. Też powinna taka być. Prawdziwa Gryfonka.
Ale nie potrafiła.. Nie, bo ciągle zerkała na drzwi z nadzieją, że on przejdzie przez nie spóźniony, że wpadnie tu z grymasem na twarzy, usiądzie z przodu..
- … Snape’a wykluczyć, z racji tego co się stało. – Nazwisko podziałało na nią jak magnes. Spojrzała na Moody’ego, który stał obok McGonagall i miała dziwne wrażenie, że oboje patrzą na nią. – Pomyliliśmy się co do niego, ale czasu nie cofniemy. Musimy iść dalej tą drogą, ale wiele planów ulegnie zmianie, bo jak wiadomo wszystkie znał.
Nadzieja rozmyła się. Nie wróci. Oni już go skreślili. Bo nie wyjaśnił im niczego.. Bo nie uwierzyli jej. Łzy zebrały się w jej oczach. Dlaczego? Dlaczego to robili, co? Czemu nie chcieli jej zaufać, uwierzyć?! Przecież wiedziała, wiedziała, że nie skrzywdziłby jej! Powiedział jej to. Zabrał ją do swojego domu, odsłonił każdą cząstkę swojej duszy..
A co jeśli to wszystko było tylko kłamstwem? Obłudą? Był szpiegiem doskonałym, może ją tylko wykorzystał do własnych celów?
Czuła na sobie wzrok wszystkich. Patrzyli na nią jakby wyczekiwali odpowiedzi, a ona nie wiedziała. Nie wiedziała o co pytali, nie wiedziała czego chcą.. czego sama chce.
- Hermiono? – Molly patrzyła na nią z troską, ale także z dystansem, a to wbiło kolejny sztylet w jej serce.
- Pytałem czy możemy liczyć na twoją lojalność. – Moody nie owijał w bawełnę. Czuła się tak jakby dostała pięścią w brzuch. A więc tak? Za grosz zaufania.. Nigdy ich nie zdradziła, robiła co chcieli.. A jej związek.. Przekreślił to wszystko.
Zacisnęła dłonie w pięści i wypinając dumnie pierś, wstała, powoli przesuwając spojrzeniem po każdym. Uśmiechnęła się w iście nietoperzasty sposób.
- Nie do końca rozumiem skąd te wątpliwości. Wydawało mi się, że od początku, od dnia w którym poznałam Harrego robiłam wszystko żeby go chronić, żeby mu pomóc. Od chwili, w której powrócił Voldemort działaliśmy razem. Nigdy, ale to nigdy nie zdradziłam Zakonu, a przede wszystkim Harrego. Byłam gotowa oddać życie za mugolaków, za czarodziejów – za każdego. Byłam torturowana przez Bellatriks, leżałam w skrzydle szpitalnym więcej razy niż którekolwiek z uczniów. A pan się mnie pyta czy jestem lojalna? – przerwała na chwilę, by pozwolić dotrzeć swoim słowom do każdego. Tobias uśmiechał się do niej smutno, ale widziała że sam też się waha. – Myślę pani profesor, że to nie jest miejsce dla mnie. Już nie.
- Hermiono.. – McGonagall wyglądała jakby poraził ją piorun. – Czy.. chcesz odejść?
- Nie. Nie chcę. Ale czuję też, że jestem tutaj niepotrzebna, a wręcz przeszkadzam.
- Gdybyście powiedzieli komuś ze Snape’m..
- To co? Co by to zmieniło? – Zignorowała ból w klatce piersiowej.
- To byśmy wiedzieli i nie balibyśmy się teraz, że przekazujesz mu informacje! – Moody ryknął na nią, a kilka osób wstało z oburzenia.
- Alastorze! Nie wygaduj głupot! – zaperzyła się Molly, a Hermiona poczuła na powrót przypływ miłości do tej kobiety.
- A skąd wiemy, że Moody nie ma racji co? Już nieraz Hermiona nas oszukała. Spójrzcie jak doskonale zatuszowali swój.. związek. – Te słowa, które wypłynęły razem z jadem z ust Harrego były gwoździem do trumny. Nienawidził jej. Znienawidził tak bardzo jak kiedyś nienawidził Snape’a.
Mierzyli się chwilę wzrokiem. Odwróciła się i wyszła, a łzy spływały strumieniem po jej policzkach.
Było tylko jedno miejsce, w którym
chciała się teraz znaleźć. Wiedziała, że poczuje się tam bezpiecznie, ale
jednocześnie bała się tam wejść. Tama, którą zbudowała pękała, a musiała ją
przecież utrzymać.. Mimo to, chciała zadać sobie ból. Chciała choć przez ułamek
sekundy poczuć jakby znowu tu był - nawet jeśli miała przypłacić to
cierpieniem.
Niezauważona prześliznęła się do komnat swojego byłego nauczyciela. Przez krótką chwilę wahała się, że drzwi nie ustąpią, ale niepotrzebnie się o to martwiła. Bez problemu weszła do środka i gdy tylko zamknęła drzwi za sobą, kolana się pod nią ugięły i zaniosła się głośnym płaczem.
Oparła się o ścianę, otulając nogi i pozwoliła łzom płynąć.
- Wróć do mnie.. błagam cię.. - jęczała żałośnie, a jedyne co ją słyszało to ściany i książki, które tak kochała. Drżała cała, rozpaczając.
Dzisiaj dobitnie, definitywnie straciła nadzieję. Do tego wciąż po głowie biegły jej słowa Harrego.
- Nie dam rady. - Powiedziała cicho, chcąc aby ktoś zaprotestował, aby ktoś przyszedł i pomógł jej..
Ale nikt się nie zjawił. Była sama – samotna jak nigdy dotąd.
Gdy udało się jej uspokoić, wstała i rozejrzała się. Wszystko było w tym samym miejscu, jak wtedy gdy była tu ostatnim razem. Książka, którą czytał leżała na stoliku obok fotela otwarta na ostatniej stronie. Na biurku walały się papiery, eseje uczniów.. Zaciągnęła się zapachem. Wypełnił ją całą i nie mogła powstrzymać się od lekkiego uśmiechu, na wspomnienie tych chwil które spędzili tu razem..
Ale szybko pojawiła się złość. Poczucie niesprawiedliwości. Czemu? Dlaczego to ona musiała cierpieć? Czemu ona wszystko straciła? Chciała go szukać, odnaleźć.. Ale miała przeczucie, że on wcale nie chce być znaleziony.
- Czas się pogodzić z tym.. - pomyślała, ale wbrew temu, weszła do sypialni i owinęła się szczelnie kołdrą na łóżku, wdychając resztki jego obecności, miłości, którą sobie może wymyśliła..
- Ostatni raz.. a od jutra koniec. - Obiecała sobie i zapadła w sen, spokojny pierwszy raz od kilku dni, wyobrażając sobie, ze to jego ramiona oplecione są wokół.
Niezauważona prześliznęła się do komnat swojego byłego nauczyciela. Przez krótką chwilę wahała się, że drzwi nie ustąpią, ale niepotrzebnie się o to martwiła. Bez problemu weszła do środka i gdy tylko zamknęła drzwi za sobą, kolana się pod nią ugięły i zaniosła się głośnym płaczem.
Oparła się o ścianę, otulając nogi i pozwoliła łzom płynąć.
- Wróć do mnie.. błagam cię.. - jęczała żałośnie, a jedyne co ją słyszało to ściany i książki, które tak kochała. Drżała cała, rozpaczając.
Dzisiaj dobitnie, definitywnie straciła nadzieję. Do tego wciąż po głowie biegły jej słowa Harrego.
- Nie dam rady. - Powiedziała cicho, chcąc aby ktoś zaprotestował, aby ktoś przyszedł i pomógł jej..
Ale nikt się nie zjawił. Była sama – samotna jak nigdy dotąd.
Gdy udało się jej uspokoić, wstała i rozejrzała się. Wszystko było w tym samym miejscu, jak wtedy gdy była tu ostatnim razem. Książka, którą czytał leżała na stoliku obok fotela otwarta na ostatniej stronie. Na biurku walały się papiery, eseje uczniów.. Zaciągnęła się zapachem. Wypełnił ją całą i nie mogła powstrzymać się od lekkiego uśmiechu, na wspomnienie tych chwil które spędzili tu razem..
Ale szybko pojawiła się złość. Poczucie niesprawiedliwości. Czemu? Dlaczego to ona musiała cierpieć? Czemu ona wszystko straciła? Chciała go szukać, odnaleźć.. Ale miała przeczucie, że on wcale nie chce być znaleziony.
- Czas się pogodzić z tym.. - pomyślała, ale wbrew temu, weszła do sypialni i owinęła się szczelnie kołdrą na łóżku, wdychając resztki jego obecności, miłości, którą sobie może wymyśliła..
- Ostatni raz.. a od jutra koniec. - Obiecała sobie i zapadła w sen, spokojny pierwszy raz od kilku dni, wyobrażając sobie, ze to jego ramiona oplecione są wokół.
***
- Potter,
przegiąłeś! – Tobias wstał, patrząc wściekle na chłopaka. Ginny również
spojrzała na niego jak na kogoś zupełnie obcego.
- Przegiąłem? To ona ukrywała związek z tym.. z tym zdrajcą!
- Ale to wciąż Hermiona.. – powiedziała cicho Luna, czym zasłużyła sobie na oburzone chrząknięcie Rona. – Ona kocha profesora Snape’a, a wiecie jak to mówią.. miłość jest ślepa.
Teraz wszyscy się w nią wpatrywali co najmniej tak jakby wyrosło jej trzecie oko.
- Luna.. TO nie była miłość! Przecież on był nauczycielem, to Snape.. – Ron wypowiadał dobitnie każde słowo z obrzydzeniem.
- Dobrze, dobrze! Uspokójmy się wszyscy! Potter, Weasley – siadać!
Wszyscy na komendę McGonagall zajęli z powrotem swoje miejsca, ale widać było, że nie są zadowoleni z przebiegu tego spotkania.
- Minerwo.. Nie możemy jej tak zostawić. – Molly jak zwykle myślała o innych jak o swoich własnych dzieciach.
- Molly, nikt nie zamierza jej odtrącać. – Spojrzała tutaj znacząco na Harrego, który uparcie wpatrywał się w podłogę. – Ale nikt nie będzie jej zmuszał do niczego.
- Wiedziałaś? – zapytał Lupin. Skinęła głową z westchnięciem.
- Sama ją do tego popchnęłam. – Rozmasowała sobie skronie. Widać było u niej ogromne zmęczenie ostatnimi dniami, a dzisiejszy wieczór wszystkim dał się porządnie we znaki.
- Dajmy jej czas. – powiedziała spokojnie Tonks, której włosy od śmierci Dubmledore’a przybrały czarny kolor. – Hermiona jest jak rodzina. Każdy popełnia jakieś błędy..
- Tak, tylko, że ona nie widzi jaki ogromny zrobiła! I do tego go broni! – Harry znowu chciał zerwać się z miejsca, ale ręka Ginny go skutecznie powstrzymała.
- Potter koniec tego. – Minerwa zasiadła za biurkiem i zmierzyła wszystkich wzrokiem.
- Mamy ważniejsze rzeczy do omówienia niż życie miłosne Granger. Jeśli zdecydowała się odejść to niech tak będzie. I nie Weasley, powiedziałem, że to koniec tematu!
Trzeba przyznać, że Moody miał respekt porównywalny do Dumbledore’a, bo wszyscy zamilkli i zajęli się w końcu omawianiem planów, które musiały zostać zmienione. Bynajmniej oni tak uważali, bo pewna Gryfonka, kilka pięter niżej z pełnym nienawiści i rozpaczy sercem wypłakiwała oczy w poduszkę swojego nauczyciela – mężczyzny, który ją porzucił. Jak się okazało, sen wcale nie był ucieczką od rzeczywistości, bo gdy tylko zamknęła oczy i oddała się w objęcia Morfeusza, wróciły do niej wszystkie obrazy tej feralnej nocy i nie pomogła nawet obecność w pokoju ukochanego.
- Przegiąłem? To ona ukrywała związek z tym.. z tym zdrajcą!
- Ale to wciąż Hermiona.. – powiedziała cicho Luna, czym zasłużyła sobie na oburzone chrząknięcie Rona. – Ona kocha profesora Snape’a, a wiecie jak to mówią.. miłość jest ślepa.
Teraz wszyscy się w nią wpatrywali co najmniej tak jakby wyrosło jej trzecie oko.
- Luna.. TO nie była miłość! Przecież on był nauczycielem, to Snape.. – Ron wypowiadał dobitnie każde słowo z obrzydzeniem.
- Dobrze, dobrze! Uspokójmy się wszyscy! Potter, Weasley – siadać!
Wszyscy na komendę McGonagall zajęli z powrotem swoje miejsca, ale widać było, że nie są zadowoleni z przebiegu tego spotkania.
- Minerwo.. Nie możemy jej tak zostawić. – Molly jak zwykle myślała o innych jak o swoich własnych dzieciach.
- Molly, nikt nie zamierza jej odtrącać. – Spojrzała tutaj znacząco na Harrego, który uparcie wpatrywał się w podłogę. – Ale nikt nie będzie jej zmuszał do niczego.
- Wiedziałaś? – zapytał Lupin. Skinęła głową z westchnięciem.
- Sama ją do tego popchnęłam. – Rozmasowała sobie skronie. Widać było u niej ogromne zmęczenie ostatnimi dniami, a dzisiejszy wieczór wszystkim dał się porządnie we znaki.
- Dajmy jej czas. – powiedziała spokojnie Tonks, której włosy od śmierci Dubmledore’a przybrały czarny kolor. – Hermiona jest jak rodzina. Każdy popełnia jakieś błędy..
- Tak, tylko, że ona nie widzi jaki ogromny zrobiła! I do tego go broni! – Harry znowu chciał zerwać się z miejsca, ale ręka Ginny go skutecznie powstrzymała.
- Potter koniec tego. – Minerwa zasiadła za biurkiem i zmierzyła wszystkich wzrokiem.
- Mamy ważniejsze rzeczy do omówienia niż życie miłosne Granger. Jeśli zdecydowała się odejść to niech tak będzie. I nie Weasley, powiedziałem, że to koniec tematu!
Trzeba przyznać, że Moody miał respekt porównywalny do Dumbledore’a, bo wszyscy zamilkli i zajęli się w końcu omawianiem planów, które musiały zostać zmienione. Bynajmniej oni tak uważali, bo pewna Gryfonka, kilka pięter niżej z pełnym nienawiści i rozpaczy sercem wypłakiwała oczy w poduszkę swojego nauczyciela – mężczyzny, który ją porzucił. Jak się okazało, sen wcale nie był ucieczką od rzeczywistości, bo gdy tylko zamknęła oczy i oddała się w objęcia Morfeusza, wróciły do niej wszystkie obrazy tej feralnej nocy i nie pomogła nawet obecność w pokoju ukochanego.
***
Kolejne
tygodnie wcale nie należały do łatwiejszych. Chociaż życie szkoły wróciły do
normy, każdy znał już swoje nowe obowiązki, a uczniowie znowu śmiali się na
korytarzach (chociaż nie tak jak kiedyś) to emocje wśród niektórych osób nadal
nie opadły.
Hermiona wciąż siadała przy stole sama i nikt – nawet Ginny – nie przyszedł z nią porozmawiać. Ale ignorowała to. Tak samo jak pustkę w sercu. Obiecała sobie, że zapomni, że więcej nie pozwoli sobie na łzy i tak właśnie zrobiła. Porwała się w wir nauki. Miała co nadrabiać z ostatnich miesięcy. Jej obowiązki jako prefekt naczelnej wręcz przepadły, bo McGonagall ani żaden inny nauczyciel też z nią nie rozmawiał. Nie winiła ich, ale trochę nieswojo się czuła w Hogwarcie. Trochę to jednak za mało, bo ona czuła się po prostu obca. Mimo to wciąż starała się trzymać w pionie i nie poddawać. Nie – w końcu była Gryfonką, Hermioną Granger. Musiała pokazać wszystkim, że nie żałuje tego co wydarzyło się między nią a nim, że warto było dla tych kilku miesięcy szczęścia, które jej podarował. Zepchnęła wszystkie wspomnienia w otchłań swojego umysłu i większość czasu spędzała w bibliotece nadrabiając zaległości. Nawet nie przywoływała już do siebie myśli o tym, że on może powrócić. Ignorowała za każdym razem jego nazwisko, gdy padło gdzieś w pobliżu. Odszedł. I kropka. Koniec tematu. Tak wybrał – zostawić ją, porzucić.
Starała się nie mieć żalu, gdy już pozwalała sobie na odrobinę refleksji. Próbowała zrozumieć i nie zamierzała zmieniać swojego stanowiska, bo nadal mu ufała, wierzyła, że nie zdradziłby ich. To nie zmienia jednak faktu, że wyrwał jej serce i je zmiażdżył.
Przywykła do samotności i było jej z tym dobrze. Wiedziała, że coś się w niej zmieniło, że coś pękło, ale jedyne czego chciała to uciec już ze szkoły.
Hermiona wciąż siadała przy stole sama i nikt – nawet Ginny – nie przyszedł z nią porozmawiać. Ale ignorowała to. Tak samo jak pustkę w sercu. Obiecała sobie, że zapomni, że więcej nie pozwoli sobie na łzy i tak właśnie zrobiła. Porwała się w wir nauki. Miała co nadrabiać z ostatnich miesięcy. Jej obowiązki jako prefekt naczelnej wręcz przepadły, bo McGonagall ani żaden inny nauczyciel też z nią nie rozmawiał. Nie winiła ich, ale trochę nieswojo się czuła w Hogwarcie. Trochę to jednak za mało, bo ona czuła się po prostu obca. Mimo to wciąż starała się trzymać w pionie i nie poddawać. Nie – w końcu była Gryfonką, Hermioną Granger. Musiała pokazać wszystkim, że nie żałuje tego co wydarzyło się między nią a nim, że warto było dla tych kilku miesięcy szczęścia, które jej podarował. Zepchnęła wszystkie wspomnienia w otchłań swojego umysłu i większość czasu spędzała w bibliotece nadrabiając zaległości. Nawet nie przywoływała już do siebie myśli o tym, że on może powrócić. Ignorowała za każdym razem jego nazwisko, gdy padło gdzieś w pobliżu. Odszedł. I kropka. Koniec tematu. Tak wybrał – zostawić ją, porzucić.
Starała się nie mieć żalu, gdy już pozwalała sobie na odrobinę refleksji. Próbowała zrozumieć i nie zamierzała zmieniać swojego stanowiska, bo nadal mu ufała, wierzyła, że nie zdradziłby ich. To nie zmienia jednak faktu, że wyrwał jej serce i je zmiażdżył.
Przywykła do samotności i było jej z tym dobrze. Wiedziała, że coś się w niej zmieniło, że coś pękło, ale jedyne czego chciała to uciec już ze szkoły.
Czytam od samego początku ... i z niecierpliwością czekam na każdy rozdział. Robisz świetną robotę! Podziwiam pomysłowość <3 Życzę weny i czekam na następny rozdział ;* Pozdrawiam ^^
OdpowiedzUsuńO widzę,że moje jęczenie przynosi rezultaty!
UsuńDziękuję bardzo i cieszę się, że Ci się podoba! :3
Ojeju~♥. Kocham cię za ten klimat. Dosłownie! :) Potrafisz świetnie oddać co postać czuje - myśli, albo coś podobnego. Świetne opisy, co przyprawiają o łezkę w oku i genialna rzecz, za którą cię uwielbiam - Potrafisz oddać to, co ma zostać pokazane i wręcz malujesz piękny obrazek w mojej głowie. ♥ ♥ ♥ PIĘKNIE~.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
C.S Fox Potterhead (Teraz to już czcząca Martę jak bóstwo). :D
PS: Pisz bonus jakiś na 10k! Czekam niecierpliwie! :D
UsuńJejciu, dziękuję :3 Strasznie kochana, naprawdę! Cieszy mnie bardzo, że udało mi się oddać te emocje, które chciała!
UsuńCo do bonusa.. Nie myślałam o tym, ale może faktycznie coś by wypadało na taką okoliczność.. xD Może prolog nowego opowiadania?
Przesyłam wyrazy miłości!
Co tu dużo mówić... Biedna Hermiona, znalazła się w takiej sytuacji, gdy bardzo łatwo jest zwątpić we wszystko. Bardzo lubię opisy przeżyć wewnętrznych, więc czytało mi się ten rozdział naprawdę przyjemnie (tak, też jestem masochistką ;D).
OdpowiedzUsuńMam jednak nadzieję, że Sev zostawi jej wkrótce jakiś maleńki znak, cokolwiek. I tak wystawił ją na wielką próbę.
No to ekstra! We dwie zawsze raźniej. :D
UsuńZobaczymy, zobaczymy. :3
Dzięki za komenatarz :*
Ty jesteś zła ;-;. Potrafisz tylko pisać genialnie jak zwykle i co? I przez Ciebie poleciały mi łezki, kiedy to czytałam. Tak nie można ;-;, a właściwie to tak. Piszesz tak naprawdę genialnie. I Twoje pomysły są z rozdziału na rozdział coraz lepsze *-*. Sprawiasz, że mogę dodać Twoje opowiadanie do listy moich uzależnień XD. Chciałabym Ci krok po kroku wypisać za co kocham ten rozdział i ogólnie opowiadanie, ale podejrzewam, że nie skończyłabym przez najbliższe lata. Tak, więc wybacz, ale taki zwykły komentarz musi Ci wystarczyć. Jak już wspomniałam tak gdzieś wyżej.. tam o taam. Wzbudziłaś we mnie emocje, które zawsze staram się ukryć. I za to powinni dać Ci Nobla XD. Jak zwykle naprawdę świetnie napisałaś i wykonałaś genialną robotę (jeśli zamieścisz kolejny rozdział - nie obrażę się :3). Te wszystkie emocje i nienawiść ze strony większości osób. Wyobcowanie, samotność i noc w komnatach Severusa, ah! Coś pięknego. Szczerzę chciałabym kiedyś wejść do Twojej głowy i zobaczyć co w niej siedzi. *-* Ale to już jest inna historia.
OdpowiedzUsuńStandardowo życzę Ci weny i odpoczynku! Szczególnie tego drugiego.. no i w sumie pierwszego też :3. A teraz lecę do siebie. W końcu mam chwilę czasu to może dopiszę ten głupi rozdział 6 ;-;
Oj, nie wiem czy byś się nie przeraziła wchodząc do niej.. xD
UsuńDziękuję, dziękuję, dziękuję! Jak zwykle wywołałaś mega, hiper uśmiech na mojej twarzy! <3
Nie ma czasu na odpoczynek, doba za krótka! Ale to nic - ja nie dam rady? Pff. xD
Pisz, pisz i daj znać jak skończysz! Czekam z niecierpliwością :3
Wierz mi,że nie xD.
UsuńOjej *-* w takim razie jestem z siebie dumna!
Dasz radę! xD
Dobrze :3 Od razu dam Ci znać, bo dopiero teraz zasiadam, ale spokojnie do 21 będzie ;>
Dobrze, będę czekać! Mój dzień skończy się dzisiaj zapewne bliżej świtu niż nocy więc nie ma problemu! :D <3
UsuńJest po 21, ale rozdział się pojawił :3
UsuńGenialnie piszesz. Zdania są pięknie zbudowane. I jeszcze ta piosenka. No jak mam być szczera to się cholera poryczałam i to na maksa. Idealnie, nic nie zmieniaj.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, w tej chwili zaryczana Ann Marie
Jej, dziękuję! <3
UsuńWłaśnie o takie emocje mi chodziło - sama jak to czytałam to mi się łezka w oku kręciła haha. :3 Dobra muzyka wszystko zmienia!
Dzięki raz jeszcze i również pozdrawiam!
Jestem całkowicie uzależniona od tego opowiadania! :))) jeszcze trochę i naucze się go na pamięć :D
OdpowiedzUsuń~DeMonique
Haha no to byłoby ciekawe! :D
UsuńDzięki za miłe słowa. :3
Serio aż mi się łezka zakręciła w oku, polecam również piosenkę Kodaline -High Hopes tak jakoś mi wpasowała jak czytałam ;)
OdpowiedzUsuńPiękna piosenka, Kodaline w ogóle ma same takie. <3
UsuńCieszę się, że się wzruszyłaś! O to chodziło :3
Przepraszam, że dopiero teraz udało mi się przeczytać ten rozdział. Bardzo piękny i wzruszający. Cudownie opisujesz uczucia <3
OdpowiedzUsuńA teraz lecę nadrabiać kolejne zaległe rozdziały
Ciekawy pomysł. Ten rozdział znacznie lepszy od poprzednich. Jakby od 24 niepasowało mi zachowanie postaci. A tu juz wręcz znowu genialnie :)
OdpowiedzUsuń(A juz tak jeszcze słowem krytyki, chyba musisz popracować na scenami "+18", z poprzednich rozdziałów. Ale to tak na marginesie) Fajny pomysł z tym, że reszta o nich wie, i jak się w stosunku niej zachowują. (Przypomina mi to troche Akademie Wampirów) ;) Pozdrawiam
Rozdział fajny jak cała reszta, dobrze się czyta, ale muszę się przyczepić do jeden rzeczy.
OdpowiedzUsuńBynajmniej = / = przynajmniej.
Bynajmniej oznacza 'wcale', 'w żadnym razie' i służy do tego, żeby wzmocnić zaprzeczenie, np. 'bynajmniej nie mam zamiaru na to pozwolić'.
Tyle ode mnie, idę czytać dalej :3
*jednej, cholerny słownik w telefonie, a nie wiem, jak i czy można edytować
Usuń