wtorek, 15 marca 2016

Rozdział 2

Wrzucam Wam rozdział II. Mam nadzieję, że się spodoba. 
Miłego czytania!




Rozdział 2
Podczas śniadania w Wielkiej Sali panował naprawdę okropny harmider. Uczniowie dostawali nowe plany zajęć i co rusz słychać było wybuchy śmiechu albo narzekania z ich strony.
Ron właśnie ładował do buzi kolejnego tosta jednocześnie z jajecznicą, czemu Hermiona przyglądała się z wyraźnym obrzydzeniem. W końcu westchnęła i odsunęła swój talerz.
- Naprawdę Ron jestem pod wielkim wrażeniem rozwartości twoich ust… – skrzywiła się mówiąc to i odwróciła przewracając oczami. Harry zachichotał pod nosem, po czym sam nałożył porcję kiełbasek, ale na całe szczęście w  tym samym momencie podeszła do nich profesor McGonagall.
- Cieszę się, że was widzę w pełnym zestawieniu.– Zmierzyła ich wzrokiem znad swoich okularów, wręczając każdemu z nich plan zajęć. – To wasz rozkład zajęć. Ale.. – Rozejrzała się dyskretnie wokół i nachyliła bliżej – Profesor Dumbledore oczekuje was dzisiaj w swoim gabinecie o dwudziestej. – Poklepała Harrego po ramieniu i już jej nie było.
Przyjaciele spojrzeli po sobie nie kryjąc zaskoczenia. Raczej nie zdarzyło się aby dyrektor ich wzywał zanim cokolwiek zdążyło się wydarzyć.. albo nim złamali połowę regulaminu.
- Myślicie, że chodzi o Zakon? – Harry wyraźnie się rozpromienił na tę myśl, ale Hermiona zmarszczyła brwi niepewna, nieco bardziej sceptycznie podchodząc do jego radości.
- Sama nie wiem Harry.. Jesteśmy dopiero w szóstej klasie, a poza tym naprawdę myślisz, że ktokolwiek zgodziłby się nas przyjąć zwłaszcza po tym co się stało.. – przygryzła dolną wargę i spuściła wzrok – co się stało w ubiegłym roku? – Dokończyła cicho i westchnęła widząc minę przyjaciela. Wpatrywał się w nią z mieszaniną złości i smutku wypisanych na twarzy. Ale co miała zrobić? Przecież nie mogli wiecznie unikać tego tematu...
- Tak, masz rację. Całkiem spapraliśmy sytuację i Syriusz zginął. Jesteśmy do niczego. – Po tych słowach wstał i wyszedł energicznym krokiem z sali, a Hermiona wpatrywała się w jego plecy dopóki nie zniknął za drzwiami. Odchrząknęła i zagryzła zęby. Nie rozpłacze się, nic z tego! Wyrosła już przecież z płakania za każdym razem kiedy ktoś jest dla niej niemiły, nawet, a zwłaszcza jeśli to jej przyjaciel! Wiedziała, że ten temat jest bolesny dla chłopaka, ale przecież byli winni jego śmierci i tak czy siak musieli się pogodzić z tym, a im szybciej tym lepiej dla każdego.
-No, to wiemy już że nie przeszło mu jeszcze. – Ron skrzywił się i spojrzał na swój plan zajęć, co momentalnie odwróciło jego uwagę od Harrego. – No chyba sobie żartują.! Dlaczego zawsze musimy zaczynać od zajęć ze Snape'm?! – Oburzony wcisnął rozpiskę do torby i siegnął po sok pomarańczowy. 
Hermiona przyjrzała się własnemu planowi. Faktycznie, pierwsza Obrona a po niej Numerologia i Starożytne Runy. Ech, przynajmniej zajmie czymś myśli. Miała jedynie nadzieję, że Harry pojawi się na zajęciach, bo jak nie to Snape raczej mu tego nie odpuści. A właśnie.. Spojrzała na stół nauczycielski, który powoli pustoszał i zaklęła w duchu.
- Cholera Ron, zbierajmy się. Snape'a już nie ma!
Chłopak poderwał się z miejsca jak oparzony i oboje pognali do sali.
Wpadli do klasy w ostatniej chwili. Harry na szczęście zajmował już miejsce. Obok niego usiadł Ron, a przed nimi ławkę zajęła Hermiona.
- Hej, mogę usiąść z tobą? – Spojrzała na pyzatego chłopaka, który stał się bardziej męski niż w ostatnim roku i uśmiechnęła się do niego ciepło.
-Jasne Neville, siadaj. 
- Dzięki, może nie zginę dzięki tobie.. Kiedy dowiedziałem się, że to Snape będzie prowa…
- Dziesięć punktów od Gryffindoru panie Longbottom. Mam nadzieję, ze równie dużo do powiedzenia będzie miał pan na temat ważniejszych spraw niż plotkowanie z panną Granger. – Snape stał tuż przed nimi, jak zwykle ubrany w czarny surdut i szatę dzięki której zyskał miano nietoperza z lochów.
Neville cały poczerwieniał i zapadł się na krześle bardziej niż mogłoby się wydawać, że to możliwe. Hermiona przewróciła oczami, po czym wyciągnęła podręczniki starając się zająć czymś by nie spoglądać na nauczyciela. Jak on ją wyprowadzał z równowagi! Całe lata uprzykrzał im życie na eliksirach. Zawsze tylko ci przeklęci Ślizgoni, a cała reszta to zakały świata czarodziejów. Dlaczego nie mógł po prostu być surowy, ale sprawiedliwy? Zawsze imponował jej swoją wiedzą i umiejętnościami, a nawet po cichu podziwiała go za każdym razem gdy z niezwykłą precyzją i gracją przygotowywał eliksiry. Pamiętała też każdą chwilę, gdy stawał w ich obronie mimo szczerej nienawiści i wiedziała, że jest okropnym człowiekiem ale niesamowitym czarodziejem. To jednak nie usprawiedliwiało go przecież od..
- Widzę panno Granger, że niezwykle interesującą okładkę taksuje pani wzrokiem. Czy może u was to normalne, że wlepiacie te swoje ślepia z nadzieją, że wiedza pojawi się znikąd? – Prychnął tuż obok niej po czym udał się na środek sali.
Hermiona założyła ręce na piersi i już chciała coś odpowiedzieć, gdy poczuła kopnięcie w krzesło. Odwróciła się napotykając wzrok Rona. Pokręcił głową.
Dobrze, już dobrze! Uniosła ręce pojednawczo, westchnęła i odwróciła się w stronę Snape. Nikt nigdy nie obrażał jej inteligencji tak jak on, a akurat do głupich nie należała. Niezwykle się też przykładała do nauki więc nie mógł jej tego zarzucać!
- Dobrze, koniec durnych wygłupów, wymachiwania różdżkami w chochliki, boginy – zrobił krótką pauzę rzucając Neville'owi takie spojrzenie, że nawet martwy zapadłby się pod jego gniewem. - Zaczniemy za to prawdziwą obronę przed czarną magią, podkreślam PRAWDZIWĄ. Będziemy prowadzić zajęcia w parach - oczywiście nie zaczniemy tu rzucać klątwami, po których się nie pozbieracie, bo naprawdę Granger, współczuję gdybyś miała stanąć oko w oko z Longbottom'em, który jest w stanie pomylić najprostsze zaklęcia, ale macie nauczyć się bronić. Dzisiejsze czasy nie należą do spokojnych i teraz macie większych wrogów niż cholerne boginy.
- Ale panie profesorze, przecież Hogwart jest bezpieczny! – Snape w kilku krokach przeszedł do Parvati, której mało co nie wyskoczyło serce. Oparł ręce na jej stoliku i pochylił się tak, że ich nosy prawie że się stykały.
- Widzę panno Patil, że jest pani przekonana, że nic pani tutaj nie grozi. Ale zapewniam, że NIGDZIE nie jest teraz bezpiecznie. Dziesięć punktów od Gryffindoru! – Wrócił na środek sali i nikt nie odważył się już odezwać.

- No to będą dopiero zajęcia. – Ron wyszedł z tak samo zrezygnowany jak większość uczniów, a tylko Ślizgoni wyglądali na niezwykle zadowolonych. Oczywiście zyskali trzydzieści punktów, a Gryffindor stracił ich pięćdziesiąt - nic nowego. A pomyśleć, że to dopiero pierwszy dzień..
Hermiona pożegnała się z chłopcami i ruszyła na numerologię. Faktycznie - Snape był koszmarnym nauczycielem, dydaktykiem, człowiekiem i w ogóle był koszmarny - pomyślała. Niechętnie też stwierdziła, że mimo wszystko, trzeba mu przyznać, że praktyczne zajęcia, które zamierza przeprowadzać są niezbędne w dzisiejszych realiach.

Podczas obiadu Harry w końcu nieco się ożywił. Hermiona odetchnęła z ulgą, gdy przeprosił ją za swoje poranne zachowanie, bo już myślała, że zaczną rok całkowicie skłóceni.
-Daj spokój, przecież nic się nie stało. Po prostu chcemy ci pomóc Harry i jeśli masz potrzebę by się wyżalić to śmiało. – Ron poklepał go po ramieniu kiwając głową, a Hermiona wymusiła uśmiech, chociaż nie byłą taka pewna czy aby na pewno rozmowa pomoże przyjacielowi.
W czasie posiłku cały czas zerkała na dyrektora, bo im bliżej wieczora, tym bardziej zaczęło ją zastanawiać czego mógłby chcieć od nich. Nie spodziewali się niczego, bo w wakacje również nie dostawali żadnych wiadomości dotyczących Zakonu czy walki z Voldemort'em. Miała cichą nadzieję, że spotkanie ma z tym coś wspólnego. Tak naprawdę nie chciała czuć się bezbronna i niepotrzebna. Oczywiście strach zżerał ją od środka na samą myśl o tym, że mogłaby stanąć ponownie oko w oko ze Śmierciożercami, ale chciała nauczyć się walczyć.

Reszta dnia zleciała bardzo szybko. Nim się obejrzała stała już przed drzwiami do gabinetu dyrektora. Zapukała i gdy drzwi się otworzyły, weszła do środka.
- Och panna Granger! Cieszę się niezmiernie, że przyszła pani pierwsza. Mam pewną sprawę. – Zdziwiona otworzyła usta ale nim zdążyła cokolwiek powiedzieć kontynuował. – Chciałbym aby została pani w tym roku prefekt naczelną. Oczywiście rozumiem, że wiąże się to z dodatkowymi obowiązkami, a ma pani niezwykle dużo nauki, ale wierzę, że jest pani odpowiednią osobą na to stanowisko. – Uniósł dłoń nakazując jej milczenie. – Ponadto życzyłbym sobie aby odbywała pani prywatne zajęcia z obrony z profesorem Snapem. – Tym zdaniem tak zbił ją z tropu, że usiadła na krześle, które stało obok.
Że co ma przepraszam bardzo robić? Mieć PRYWATNE spotkania ze SNAPEM? Zaśmiała się w duchu na tę myśl. Przecież to niedorzeczne..
- Uhm, oczywiście zgodzę się zostać prefekt naczelną, to zaszczyt dla mnie.. ale co do tej drugiej części to nie jestem pewna.. – zawahała się i spojrzała na Dumbledorea. Wypadało jej w ogóle odmówić? Gdzieś w głębi czuła, że jednak to wcale nie była prośba.. – Chodzi o to, że profesor Snape jest zajętym człowiekiem, poza tym nie sądzę aby się zgodził, no w końcu on nas.. nienawidzi? 
Dumbledor uniósł brew, ale w kącikach ust czaił się lekki uśmiech.
- Severusem bym się nie martwił moja droga. Jest jeszcze jeden powód dlaczego cię o to proszę. Ale o tym później. – Podszedł do drzwi i otworzył je. 
- Dobry wieczór dyrektorze. – Harry i Ron weszli do środka. Zaskoczył ich widok Hermiony, ale ta wciąż oniemiała, pomachała im jedynie. Sama nie wiedziała czy może zaufać swojemu głosowi na tyle by się odezwać.
Zastanawiało ją czego Dumbledore chciał od niej jeszcze i dlaczego właśnie ze Snape'm miała ćwiczyć. Przecież mógł jej przydzielić kogokolwiek… Oczywiście, Snape jest jednym z najlepszych jeśli chodzi o pojedynki, ale nie nauczy się tyle od niego ile by chciała jeśli będzie wiecznie się wydzierał i ją obrażał.
Chłopcy zajęli miejsca obok. Cała trójka obserwowała Dumbledorea wyczekująco, a on właśnie wyciągał opakowanie draży, po czym wsypał garść cukierków do ust. Dziwny z niego człowiek - pomyślała, ale nie skomentowała jego zachowania.
- No dobrze moi drodzy. W pierwszej kolejności chciałbym wam powiedzieć, że panna Granger zgodziła się zostać prefektem naczelnym. – Ron i Harry spojrzeli na nią zaskoczeni, ale również pełni dumy. Hermiona zarumieniła się lekko i wzruszyła ramionami, spoglądając na dyrektora zdziwiona. Dlaczego nie wspomniał nic o prywatnych lekcjach? – Szczegóły ustalimy potem, jednak jest jeszcze jedna rzecz. Chciałbym aby cała wasza trójka została członkami Zakonu.
Hermiona pisnęła z zaskoczenia, Ron dostał ataku kaszlu a Harry wpatrywał się w dyrektora osłupiały. Ten jednak stał w tym samym miejscu wciąż się uśmiechając. 
- Ale jak to, przecież nie jesteśmy pełnoletni a poza tym po tym co się stało w zeszłym roku..
- To co się stało w zeszłym roku to tylko i wyłącznie moja wina. Nie byliście przygotowani na atak, nie mogliście się skontaktować z nikim i prosić o pomoc. Dlatego właśnie chciałbym żebyście zaczęli współpracę z nami. Ciężkie czasy wymagają poświęceń i radykalnych środków. – Przestał się uśmiechać, stanął przed nimi z powagą wymalowaną na twarzy, wyczekując odpowiedzi. 
Harry skinął głową w zrozumieniu. W końcu mógł coś zrobić, coś poza byciem chłopcem który przeżył. Mógł nauczyć się walczyć z przeciwnikiem, pomóc innym w misjach, w których narażali życie. 
- Nie wiem jak Hermiona i Ron, ale ja się zgadzam. 
- Harry.. to przecież naprawdę niebezpieczne. – Powiedziała cicho Hermiona i odwróciła głowę zawstydzona. Bała się - to oczywiste. Była wręcz przerażona! Co noc w końcu drżała o życie ludzi, których kochała. Ale z drugiej strony ta wojna wiecznie nie będzie za bramami Hogwartu, a być może już się przedarła w jego mury..
- Wiem Hermiono, ale nie mogę siedzieć bezczynnie, kiedy tam giną ludzie! 
- Ja też w to wchodzę. Moja matka dostanie szału, ale cóż, nie będą jedynymi, którzy narażają swoje życie.
Hermionie ścisnęło serce słysząc słowa Rona. Spojrzała na niego i pierwszy raz zobaczyła w nim mężczyznę, którym się stał po tych wszystkich latach. Dopiero teraz dostrzegła jak wydoroślał - zwłaszcza od zeszłego roku. Ten okres wszystkim dał się w kość. I tym bardziej nie mogła ich teraz zostawić. Zawsze przecież byli razem. Na śmierć i życie. Nawet jeśli oznaczało to prywatne lekcje z władcą lochów.
Westchnęła i zdobyła się na nikły uśmiech.
- Na mnie również możecie liczyć, panie dyrektorze.

1 komentarz:

  1. Właśnie zaczynam czytać Twoje opowiadanie, póki co niewiele sie dzieje ale mnie zaciekawiło. Przydomka władca lochow jeszcze nie słyszałam ;-D mega ;-)

    OdpowiedzUsuń