Tak sobie myślę, że mój Snape może być trochę mało nietoperzasty, ale wiecie co? Ja po prostu takim go widzę. Kiedy czytam (a obecnie to robię) kolejne części Harry'ego, to mi się serce kraja w każdym fragmencie, w którym się pojawia. Uważam, że pod tą twardą skorupą i maską obojętności krył się niesamowicie wrażliwy i cudowny człowiek (tak, tak wiem, że to tylko postać literacka), analizując jego poświęcenie i oddanie, no i rzecz jasna miłość jaką darzył Lily do ostatniego tchu.. Dobra kończę ten melodramat i zapraszam do czytania. xD
Dajcie znać jak się podoba, chociażby klikając wybraną opinię!
Rozdział 13
Nazajutrz
spotkała Harrego i Rona przed Wielką Salą w porze obiadowej.
- Hermiona, jak się czujesz? Ja prawie w ogóle nie spałem. Ciągle miałem przed oczami ten krąg Śmierciożerców. – Przetarł dłonią oczy i ziewnął. Policzki dziewczyny zaróżowiły się lekko. Tak, ona też miała to przed oczami, ale nie Śmierciożerców tylko twarz jednego z nich.
- Cieszę się, że jesteśmy cali. – Weszli do Wielkiej Sali i usiedli przy stole. – Naprawdę ciężko mi w to uwierzyć. Myślałam, że zginiemy. Dziękuję Harry, gdyby nie ty pewnie nie byłoby mnie tutaj.
- Daj spokój Miona, chroniliśmy się nawzajem. – Uścisnął jej dłoń, uśmiechając się przy tym.
- A ja nie wierzę, że Dumbledore was w ogóle wysłał! Przecież to niedorzeczne, powinien był wiedzieć, że to niebez...
- Wydaje mi się panie Weasley, że dyrektor wie co robi, a nie tobie należy oceniać jego decyzje. – Profesor McGonagall stała za nimi, a jej głos był niezwykle chłodny i opanowany. Hermiona zmierzyła ją wzrokiem i nagle uświadomiła sobie, że ich opiekunka była bardziej podobna do Snape’a niż mogłoby się wydawać. Też utrzymywała ten dystans, kamienną twarz, była surowa, chociaż sprawiedliwa w ocenie, a prywatnie? Była zupełnie inną osobą. Czy w Hogwarcie każdy posiadał dwa oblicza? – A teraz proponuję byście zajęli się posiłkiem, bo po obiedzie chcę widzieć całą trójkę u siebie. – Spojrzała stanowczo na nich po czym odeszła i usiadła obok Snape’a przy stole nauczycielskim. Hermiona odprowadziła ją wzrokiem i uniosła lekko kąciki, gdy dostrzegła, że mężczyzna się jej przygląda. Minę miał kwaśną jak zawsze, ale odwrócił wzrok i wdał się w dyskusję z Minerwą.
- Ciekawe czego znowu chcą. – Mruknął Ron. Wcale nie wyglądał na zadowolonego, gdy ładował do ust kawałek kotleta.
- Ronald! – Harry również spojrzał na niego zaskoczony. – Przecież sami, z własnej woli przystąpiliśmy do Zakonu. – Dodała ciszej, widząc, że zwróciła na siebie jego uwagę. – Nikt nas do tego nie zmuszał.
- Właśnie, Ron. Wczorajsza misja to był niewypał, ale chociaż udało nam się sprowadzić tego całego Tobiasa Flamela.
- No właśnie, a ciekawe gdzie on się podziewa? – Zapytał Ron i rozejrzał się po tłumie uczniów. Nie odnalazł żadnej nieznanej mu twarzy.
- Nie wiem. Został wczoraj gdy wyszliśmy z Harry'm z gabinetu Dumbledora. – Hermiona wzruszyła ramionami, ale również omiotła sale wzrokiem.
- Hermiona, jak się czujesz? Ja prawie w ogóle nie spałem. Ciągle miałem przed oczami ten krąg Śmierciożerców. – Przetarł dłonią oczy i ziewnął. Policzki dziewczyny zaróżowiły się lekko. Tak, ona też miała to przed oczami, ale nie Śmierciożerców tylko twarz jednego z nich.
- Cieszę się, że jesteśmy cali. – Weszli do Wielkiej Sali i usiedli przy stole. – Naprawdę ciężko mi w to uwierzyć. Myślałam, że zginiemy. Dziękuję Harry, gdyby nie ty pewnie nie byłoby mnie tutaj.
- Daj spokój Miona, chroniliśmy się nawzajem. – Uścisnął jej dłoń, uśmiechając się przy tym.
- A ja nie wierzę, że Dumbledore was w ogóle wysłał! Przecież to niedorzeczne, powinien był wiedzieć, że to niebez...
- Wydaje mi się panie Weasley, że dyrektor wie co robi, a nie tobie należy oceniać jego decyzje. – Profesor McGonagall stała za nimi, a jej głos był niezwykle chłodny i opanowany. Hermiona zmierzyła ją wzrokiem i nagle uświadomiła sobie, że ich opiekunka była bardziej podobna do Snape’a niż mogłoby się wydawać. Też utrzymywała ten dystans, kamienną twarz, była surowa, chociaż sprawiedliwa w ocenie, a prywatnie? Była zupełnie inną osobą. Czy w Hogwarcie każdy posiadał dwa oblicza? – A teraz proponuję byście zajęli się posiłkiem, bo po obiedzie chcę widzieć całą trójkę u siebie. – Spojrzała stanowczo na nich po czym odeszła i usiadła obok Snape’a przy stole nauczycielskim. Hermiona odprowadziła ją wzrokiem i uniosła lekko kąciki, gdy dostrzegła, że mężczyzna się jej przygląda. Minę miał kwaśną jak zawsze, ale odwrócił wzrok i wdał się w dyskusję z Minerwą.
- Ciekawe czego znowu chcą. – Mruknął Ron. Wcale nie wyglądał na zadowolonego, gdy ładował do ust kawałek kotleta.
- Ronald! – Harry również spojrzał na niego zaskoczony. – Przecież sami, z własnej woli przystąpiliśmy do Zakonu. – Dodała ciszej, widząc, że zwróciła na siebie jego uwagę. – Nikt nas do tego nie zmuszał.
- Właśnie, Ron. Wczorajsza misja to był niewypał, ale chociaż udało nam się sprowadzić tego całego Tobiasa Flamela.
- No właśnie, a ciekawe gdzie on się podziewa? – Zapytał Ron i rozejrzał się po tłumie uczniów. Nie odnalazł żadnej nieznanej mu twarzy.
- Nie wiem. Został wczoraj gdy wyszliśmy z Harry'm z gabinetu Dumbledora. – Hermiona wzruszyła ramionami, ale również omiotła sale wzrokiem.
Po obiedzie
cała trójka stawiła się w gabinecie profesor McGonagall. Zapukali do drzwi, a
gdy się otworzyły weszli do środka. Kobieta siedziała przy biurku i pisała coś
na pergaminie. Spojrzała na nich znad swoich okularów, po czym odłożyła pióro i
wstała.
- Mam nadzieję, że dobrze się czujecie? – Przytaknęli niepewnie. – To świetnie, ja również uważam, że wczorajsze zdarzenie nie powinno było mieć miejsca. Jednak żyjemy w takich czasach, że pewnych rzeczy nie da się zatrzymać, rozumiecie? – Kiwnęli ponownie głowami i spojrzeli po sobie, nie bardzo wiedząc do czego zmierza. – Nie chciałabym aby decyzje Dumbledore'a, które mnie również czasami zaskakują, wpłynęły na wasz osąd i słuszność jego działań.
- Pani profesor, nie bardzo rozumiem po co właściwie tutaj jesteśmy…
- Panno Granger, chciałam po prostu uświadomić waszej trójce, że dyrektor nie naraża was bezcelowo.
- Ale my to wiemy. – Harry wyglądał równie niepewnie co pozostała dwójka.
- Dobrze, w takim razie to byłoby na tyle. – Wpatrywali się w nią przez chwilę, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć, po czym odwrócili się do drzwi. – Panno Granger, proszę abyś jeszcze chwilę została.
Dziewczyna zatrzymała się, a chłopcy obrzucili ją ciekawskim spojrzeniem, jednak wyszli a ona została sama z nauczycielką.
- Tak pani profesor?
- Och, usiądź sobie, kochana. Może życzysz sobie herbaty?
Uniosła brew. Czy ta kobieta miała rozdwojenie jaźni? Bo miała wrażenie jakby rozmawiała z żeńską wersją Snape’a. Usiadła w fotelu przed biurkiem i skinęła głową.
- Tak, proszę. – McGonagall przywołała skrzatkę, która po chwili zjawiła się z tacą. Postawiła przed nią filiżankę.
- Chciałabym z tobą porozmawiać o Severusie. – Hermiona zakrztusiła się herbatą i musiała kilka razy odkaszlnąć. Chyba się przesłyszała? Opiekunka patrzyła na nią rozbawiona. – Tak, wiem o waszych spotkaniach od początku. Albus mnie poinformował, poza tym nie ciężko się domyślić, gdy wpada się na kochanego Severusa, wychodzącego z twoich komnat. –No teraz to ją zagięła. Poczuła jak robi się jej gorąco, a na twarzy wykwitł czerwony rumieniec.
- Ja... pani profesor to po prostu... – Spuściła wzrok, nie wiedząc co powiedzieć. Nie spodziewała się, że ktokolwiek poza ich dwójką może być świadom tych relacji. O ile w ogóle jakiekolwiek istniały.
- Hermiono, nie chcę cię oceniać. Ani jego. – Złączyła dłonie na biurku. –Chodzi mi tylko o wasze dobro. I cieszę się, że Severus ma kogoś kto się troszczy o niego.
Podniosła głowę i spojrzała na nauczycielkę. To jakiś żart?
- Pani profesor, ale mnie i profesora Snepe’a nic nie łączy!
Kobieta westchnęła.
- Nie próbuję cię nakłonić do zwierzeń, po prostu chciałam żebyś wiedziała, że Hogwart to specyficzna szkoła, a świat czarodziejów różni się pod wieloma względami od świata mugoli. – Puściła do niej oko.
- Ja.. – Zakłopotana pokręciła głową. – Ja to wiem. Ale między nami naprawdę nic nie ma. – Nie żeby nie chciała żeby coś było.
- Tak ci się tylko wydaje, moja droga. – Uśmiechnęła się ciepło do uczennicy i upiła łyk herbaty. – Widzisz znam Severusa naprawdę długo i widzę, że kiedy chodzi o ciebie zachowuje się nieco.. inaczej. Wczoraj urządził prawdziwą awanturę w gabinecie Albusa. Naprawdę zaskoczył mnie tym, bo raczej nie sprzeciwiał się jego decyzjom. Naprawdę martwił się o ciebie.
- Pani profesor chodziło mu o Harry'ego, przecież sam to powiedział!
Roześmiała się serdecznie.
- Och, Hermiono, widzę że naprawdę źle odczytujesz jego sygnały. Jemu chodziło tylko i wyłącznie o twoje bezpieczeństwo. Myślisz, że narażałby się na zdemaskowanie, gdyby na twoim miejscu stała inna uczennica?
Hermiona zamyśliła się nad słowami McGonagall. Czyżby naprawdę mu zależało na niej tak jak jej na nim?
- Pani profesor, dlaczego właściwie mówi mi pani to wszystko?
- Bo nie chciałabym abyś się odsunęła od niego. Wiem, że Severus jest trudną osobą, – uśmiechnęła się w tym miejscu znacząco – ale wiem też, że jest szlachetny i godny zaufania, a w swoim życiu wycierpiał więcej niż przeciętny człowiek. Potrzebuje kogoś takiego jak ty, bo, o dziwo, dopuścił cię do siebie.
- Nie wydaje mi się. – Mruknęła, przypominając sobie każdy raz gdy ją odpychał.
- Wiem, że relacje z nim nie są proste, ale bądź cierpliwa a sam do ciebie przyjdzie. – McGonagall spojrzała na zegarek i zerwała się z krzesła. – No ale pora już na nas, bo zaraz mam zajęcia z pierwszakami, a ty o ile się nie mylę to eliksiry.
Hermiona również spojrzała na zegarek i jęknęła w duchu, mając nadzieję, że tym razem Snape nie zastępuje Slughorna.
- Mam nadzieję, że dobrze się czujecie? – Przytaknęli niepewnie. – To świetnie, ja również uważam, że wczorajsze zdarzenie nie powinno było mieć miejsca. Jednak żyjemy w takich czasach, że pewnych rzeczy nie da się zatrzymać, rozumiecie? – Kiwnęli ponownie głowami i spojrzeli po sobie, nie bardzo wiedząc do czego zmierza. – Nie chciałabym aby decyzje Dumbledore'a, które mnie również czasami zaskakują, wpłynęły na wasz osąd i słuszność jego działań.
- Pani profesor, nie bardzo rozumiem po co właściwie tutaj jesteśmy…
- Panno Granger, chciałam po prostu uświadomić waszej trójce, że dyrektor nie naraża was bezcelowo.
- Ale my to wiemy. – Harry wyglądał równie niepewnie co pozostała dwójka.
- Dobrze, w takim razie to byłoby na tyle. – Wpatrywali się w nią przez chwilę, zupełnie nie wiedząc co powiedzieć, po czym odwrócili się do drzwi. – Panno Granger, proszę abyś jeszcze chwilę została.
Dziewczyna zatrzymała się, a chłopcy obrzucili ją ciekawskim spojrzeniem, jednak wyszli a ona została sama z nauczycielką.
- Tak pani profesor?
- Och, usiądź sobie, kochana. Może życzysz sobie herbaty?
Uniosła brew. Czy ta kobieta miała rozdwojenie jaźni? Bo miała wrażenie jakby rozmawiała z żeńską wersją Snape’a. Usiadła w fotelu przed biurkiem i skinęła głową.
- Tak, proszę. – McGonagall przywołała skrzatkę, która po chwili zjawiła się z tacą. Postawiła przed nią filiżankę.
- Chciałabym z tobą porozmawiać o Severusie. – Hermiona zakrztusiła się herbatą i musiała kilka razy odkaszlnąć. Chyba się przesłyszała? Opiekunka patrzyła na nią rozbawiona. – Tak, wiem o waszych spotkaniach od początku. Albus mnie poinformował, poza tym nie ciężko się domyślić, gdy wpada się na kochanego Severusa, wychodzącego z twoich komnat. –No teraz to ją zagięła. Poczuła jak robi się jej gorąco, a na twarzy wykwitł czerwony rumieniec.
- Ja... pani profesor to po prostu... – Spuściła wzrok, nie wiedząc co powiedzieć. Nie spodziewała się, że ktokolwiek poza ich dwójką może być świadom tych relacji. O ile w ogóle jakiekolwiek istniały.
- Hermiono, nie chcę cię oceniać. Ani jego. – Złączyła dłonie na biurku. –Chodzi mi tylko o wasze dobro. I cieszę się, że Severus ma kogoś kto się troszczy o niego.
Podniosła głowę i spojrzała na nauczycielkę. To jakiś żart?
- Pani profesor, ale mnie i profesora Snepe’a nic nie łączy!
Kobieta westchnęła.
- Nie próbuję cię nakłonić do zwierzeń, po prostu chciałam żebyś wiedziała, że Hogwart to specyficzna szkoła, a świat czarodziejów różni się pod wieloma względami od świata mugoli. – Puściła do niej oko.
- Ja.. – Zakłopotana pokręciła głową. – Ja to wiem. Ale między nami naprawdę nic nie ma. – Nie żeby nie chciała żeby coś było.
- Tak ci się tylko wydaje, moja droga. – Uśmiechnęła się ciepło do uczennicy i upiła łyk herbaty. – Widzisz znam Severusa naprawdę długo i widzę, że kiedy chodzi o ciebie zachowuje się nieco.. inaczej. Wczoraj urządził prawdziwą awanturę w gabinecie Albusa. Naprawdę zaskoczył mnie tym, bo raczej nie sprzeciwiał się jego decyzjom. Naprawdę martwił się o ciebie.
- Pani profesor chodziło mu o Harry'ego, przecież sam to powiedział!
Roześmiała się serdecznie.
- Och, Hermiono, widzę że naprawdę źle odczytujesz jego sygnały. Jemu chodziło tylko i wyłącznie o twoje bezpieczeństwo. Myślisz, że narażałby się na zdemaskowanie, gdyby na twoim miejscu stała inna uczennica?
Hermiona zamyśliła się nad słowami McGonagall. Czyżby naprawdę mu zależało na niej tak jak jej na nim?
- Pani profesor, dlaczego właściwie mówi mi pani to wszystko?
- Bo nie chciałabym abyś się odsunęła od niego. Wiem, że Severus jest trudną osobą, – uśmiechnęła się w tym miejscu znacząco – ale wiem też, że jest szlachetny i godny zaufania, a w swoim życiu wycierpiał więcej niż przeciętny człowiek. Potrzebuje kogoś takiego jak ty, bo, o dziwo, dopuścił cię do siebie.
- Nie wydaje mi się. – Mruknęła, przypominając sobie każdy raz gdy ją odpychał.
- Wiem, że relacje z nim nie są proste, ale bądź cierpliwa a sam do ciebie przyjdzie. – McGonagall spojrzała na zegarek i zerwała się z krzesła. – No ale pora już na nas, bo zaraz mam zajęcia z pierwszakami, a ty o ile się nie mylę to eliksiry.
Hermiona również spojrzała na zegarek i jęknęła w duchu, mając nadzieję, że tym razem Snape nie zastępuje Slughorna.
Wpadła do
klasy w ostatniej chwili strasznie zdyszana. Może faktycznie powinna zacząć
ćwiczyć? Usiadła między Harry'm i Ronem, którzy przyglądali się jej wyczekująco.
- No co?
- Mów, czego chciała McGonagall!
Wzięła głęboki wdech i wyciągnęła książki z torby. No i co miała im powiedzieć? Że plotkowały sobie o ukochanym nietoperzu? Wzruszyła ramionami.
- Nic takiego, pytała po prostu jak sobie radzę z całą sytuacją i czy jestem cała po wczorajszym. – Wyglądali na lekko zawiedzionych, a ona skrzywiła się. Kłamstwo tak łatwo zaczęło jej przechodzić przez usta.
Eliksiry ze Slughorn'em to była dla niej prawdziwa udręka. Ten facet miał znikome pojęcie o przedmiocie, którego nauczał. Pozwalał uczniom na niesubordynacje przez co naprawdę obawiała się o bezpieczeństwo ich wszystkich. Nie było nawet sensu pytać go o składniki do eliksiru, który chciała uwarzyć dla rodziców – pewnie zbyłby ją albo nagadał głupot. Hermiona pierwszy raz w życiu odczuwała brak szacunku i taką rezygnację względem nauczyciela. Zawsze starała się ich szanować i ufać ich kompetencjom. Nawet profesor Binns okazał się być lepszym dydaktykiem niż on!
- No co?
- Mów, czego chciała McGonagall!
Wzięła głęboki wdech i wyciągnęła książki z torby. No i co miała im powiedzieć? Że plotkowały sobie o ukochanym nietoperzu? Wzruszyła ramionami.
- Nic takiego, pytała po prostu jak sobie radzę z całą sytuacją i czy jestem cała po wczorajszym. – Wyglądali na lekko zawiedzionych, a ona skrzywiła się. Kłamstwo tak łatwo zaczęło jej przechodzić przez usta.
Eliksiry ze Slughorn'em to była dla niej prawdziwa udręka. Ten facet miał znikome pojęcie o przedmiocie, którego nauczał. Pozwalał uczniom na niesubordynacje przez co naprawdę obawiała się o bezpieczeństwo ich wszystkich. Nie było nawet sensu pytać go o składniki do eliksiru, który chciała uwarzyć dla rodziców – pewnie zbyłby ją albo nagadał głupot. Hermiona pierwszy raz w życiu odczuwała brak szacunku i taką rezygnację względem nauczyciela. Zawsze starała się ich szanować i ufać ich kompetencjom. Nawet profesor Binns okazał się być lepszym dydaktykiem niż on!
W sobotni
wieczór, po treningu z Moody'm wszyscy byli naprawdę wykończeni. Po ostatnich
wydarzeniach dał im prawdziwy wycisk naciskając na techniki walki i obrony.
Hermiona nadal czuła się nieco niepewnie, gdyby znowu przyszło jej walczyć z
taką ilością Śmierciożerców, nie wiedziała czy byłaby w stanie sobie poradzić z
nimi. Ostatnio mieli szczęście. Dodatkowo przypomniała sobie, że przecież Snape
miał urodziny! Uderzyła się dłonią w czoło – jak mogła o tym zapomnieć?!
Przecież sama mu wypomniała, a tymczasem nawet nie złożyła mu życzeń, a minęło
już kilka dni.
Zastukała do jego drzwi, a gdy otworzył, przewrócił oczami widocznie zirytowany i wpuścił ją do środka. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i wyciągnęła zza pleców butelkę Ognistej Whiskey obwiązaną zieloną kokardą.
- Wszystkiego najlepszego!
Jego brwi powędrowały ku górze i zacisnął wargi.
- Trochę się spóźniłaś. Jakiś tydzień. – Skrzyżował ramiona na piersi, a ona przewróciła oczami.
- No tak, wiem, ale profesorze to w ramach przeprosin. – Wyciągnęła w jego stronę butelkę i roześmiała się widząc jak nieufnie przyjmuje prezent. Długo zastanawiała się co mu kupić, ale przypomniawszy sobie jego wizytę, gdy był pijany uznała, że to dobry, niezobowiązujący prezent, poza tym może ponownie ją odwiedzi?
- Niech ci będzie. Ale na tort nie licz. – Odwrócił się i postawił butelkę na biurku. Przyglądał się z zainteresowaniem zielonej kokardzie, jakby próbował kupić chwilę czasu. – Ale skąd ty to wzięłaś, co? Nie przypominam sobie żeby odbyła się wizyta w Hogsmade. Poza tym kto ci to sprzedał?
- Profesorze jestem już pełnoletnia. – Skrzywiła się. No, może nie w świecie mugolów, ale tutaj była już pełnoprawną czarownicą. – Skończyłam siedemnaście lat we wrześniu! A co do samego kupna, to mam swoje źródła. – Wypięła dumnie pierś, a on parsknął śmiechem.
- Faktycznie, powalasz dojrzałością, Granger.
Pokazała mu język, co spotkało się z wiadomą rekcją nauczyciela – uśmiechnął się zawadiacko – a ona zignorowała to, zadowolona z siebie, że kolana się pod nią nie ugięły i usiadła w jego fotelu. Widziała lekkie niedowierzanie na jego twarzy, ale nic nie powiedział i usiadł obok.
- Panie profesorze, czym mogę zastąpić róg jednorożca w eliksirze?
- Zależy co to za eliksir. – Zamyślił się, a jego wzrok spoczął na wesoło tańczących ognikach w kominku. – A po co ci to?
- Z ciekawości pytam. – Odpowiedziała z przekąsem, zła że nie zorientował się o czym mówi. Przecież miał jej pomóc! – Mogę mieć jeszcze jedno pytanie?
Wyrzucił długie ręce w górę i spojrzał na nią.
- Przecież ciągle pytasz. – Przewróciła oczami.
- Dlaczego po śmierci rodziców Anthony'ego nie chciał pan ze mną porozmawiać?
Jego twarz natychmiast stężała, a on spiął się cały.
- Nie twój biznes Granger. – I znowu to samo, pomyślała. Rozmawiali jak normalni ludzie, a gdy tylko zadała mu niewygodne pytanie, postawił ten swój mur. Ale nie da tym razem za wygraną.
- Niech się pan nie zachowuje w ten sposób!
- Granger co ty pleciesz? W jaki znowu sposób?
- Znowu się pan odgradza. A ja chcę tylko porozmawiać.
Ku jej zaskoczeniu roześmiał się.
- Granger, za kogo ty się uważasz co? Przychodzisz sobie tutaj kiedy ci się podoba i ładujesz się butami w nie swoje sprawy. Wyobraź sobie, że nie każdy jest tak wylewny jak ty i nie każdy chce się zwierzać pannie Wszystko-Wiem-Najlepiej! – Dostrzegła w jego oczach złość i skuliła się na fotelu. Nie spodziewała się tego wybuchu, ale z drugiej strony pierwszy raz słyszała taką szczerość w jego głosie. – Poza tym uważasz, że jesteś wystarczająco dorosła żeby zrozumieć wszystko co się wokół ciebie dzieje? To, że inni uważają cię za niezwykle uzdolnioną, nie daje ci prawa do oceniania innych, rozumiesz?
Wpatrywała się w niego niepewnie, gdy wstał i podszedł do niej. Nie do końca wiedziała czy robi to świadomie, bo w jego oczach widziała prawdziwą wściekłość. Ale dlaczego ją zaatakował? Przecież tylko zapytała.. nagle dotarły do niej jego słowa. Również wstała i z podniesioną głową spojrzała mu w oczy. Czuła się taka mała przy nim – sięgała mu do brody, ale nie zamierzała mu dać tej przewagi.
- Panie profesorze, ja nikogo nie oceniam. – Powiedziała miękko, a on zawahał się przez chwilę, jednak upór powrócił na jego twarz.
- Tak? To po co wiecznie kręcisz mi się pod nogami, co? – Zrobił krok w jej stronę. – Po co wiecznie wyciągasz i wytykasz moje błędy? – Kolejny krok. – Dlaczego przyłazisz tutaj i udajesz wielką samarytankę, co? – Zatrzymał się tuż przed nią, a ona zacisnęła zęby.
- Ja niczego nie udaję, profesorze! – Wzajemnie wpatrywali się w siebie ze złością. – Chcę panu pomóc, czy to takie trudne?!
- A może ja wcale tego nie potrzebuję? -Roześmiał się, ale nie był to przyjemny dźwięk. Bardziej przypominał jej śmiech psychopaty. Zadrżała. Dostrzegł to, bo cofnął się, a jego twarz ponownie zastygła. - Widzisz? Pieprzysz mi tutaj te swoje gryfońskie głupoty, a sama się mnie boisz!
- Wcale się pana nie boję! – Na dowód tym razem to ona podeszła bliżej. – Ja.. mi naprawdę zależy na panu. – Dodała cicho, spuszczając wzrok. Czuła się coraz bardziej zrezygnowana.
- To nieprawda. – Powiedział, a w jego głosie brzmiała nuta zmęczenia. Spojrzała na niego i nie widziała już tej złości, jego twarz nagle zmiękła i postarzała się jakby.
- Dlaczego tak bardzo boi się pan dopuścić kogoś do siebie, dlaczego nie chce się pan otworzyć?
Tym razem to on spojrzał na ziemię, a włosy opadły mu na twarz. Uniosła dłoń i zaczesała delikatnie kosmyk czarnych włosów za ucho. Wzdrygnął się, ale wciąż nie patrzył na nią. – Czemu ciągle się pan każe za całe zło tego świata?
- Granger, ty naprawdę niczego nie rozumiesz. Jak myślisz, czym się zajmuję na spotkaniach? Wydaje ci się, że popijam herbatę z Czarnym Panem i plotkujemy jak stare panny? – Uśmiechnęła się nikle na tę myśl i przesunęła dłonią po jego policzku. Nie mogła się powstrzymać od tych gestów, a on zdawał się nie zwracać na to uwagi.
- Ja.. nie wiem profesorze. Nigdy o tym nie myślałam. – Złościła się na siebie, bo faktycznie, nigdy nie zastanowiła się nad tym czyn on właściwie się zajmuje szpiegując. Ale teraz widziała, że nie tylko fizycznie cierpiał.
- I dobrze, Granger. Nie zaprzątaj tym sobie głowy, bo to cię zniszczy.- Westchnęła i opuściła luźno rękę. Znowu napotkała ścianę. Jednak nagle podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. – Jak myślisz kto wyłapuje tych biednych mugoli i mugolaków? Jak myślisz kto ich później zabija i skacze z radości jak ta wariatka Bellatrix? Myślisz, że kto planuje większość posunięć Czarnego Pana? – Milczała, czując, że coś zaciska się na jej gardle. – Najmniejszy mój błąd, a zginie zbyt wiele osób, rozumiesz? Dlatego nie mogę sobie pozwolić na bycie takim otwartym jakbyś sobie tego życzyła. – Ostatnie zdanie powiedział z przekąsem, ale wyglądał na naprawdę zmęczonego ciężarem jaki spoczywał na jego barkach.
Wpatrywała się w niego ze smutkiem i nie mogąc się powstrzymać, przytuliła go. Snape cały zesztywniał, gdy owinęła ręce wokół jego tułowia i poczuła jak wciąga powietrze. Zacisnęła powieki szykując się na wybuch z jego strony, ale po chwili rozluźnił się i poczuła jak jego dłonie wędrują po jej plecach. Nie współczuła mu - podziwiała go. Niósł prawdziwy krzyż za nich wszystkich. Nie czuła obrzydzenia czy nienawiści za wszystko co robił, bo czuła, że sam się wystarczająco kara.
- Czy.. rodzice Anthony'ego też? – Ponownie się spiął, ale usłyszała westchnięcie i skinął głową. Zagryzła wargi i przytuliła go mocniej.
- To ja musiałem przekazać Dumbledore'owi wiadomość, że właśnie zabiłem rodziców jednego z uczniów, bo Czarny Pan tak chciał. – Mówił niezwykle cicho, przepełniony goryczą a Hermiona poczuła jak ogarnia ją złość. Jak Dumbledore mógł pchać go w to gniazdo Śmierciożerców wiedząc co musi robić? Jak mógł go tak wykorzystywać? – Nie chciałbym i tobie przekazać informacji, że właśnie zabiłem twoją rodzinę, Granger. – Głos mu drżał. Wzdrygnęła się na tę myśl i odsunęła się od nauczyciela. Spojrzała na niego i zobaczyła, mimo, że próbował ukryć to pod kurtyną włosów, że na jego twarzy malowało się obrzydzenie.
- Niech pan na mnie spojrzy. – Niechętnie uniósł głowę, a ich oczy się spotkały. – Pan nie jest temu winny, a moi rodzice póki co żyją. Jeśli chce pan, żeby tak zostało, to proszę mi pomóc w tym eliksirze. – Uśmiechnęła się niepewnie, gdy on wciąż tylko patrzył na nią. Pierwszy raz poczuła taką więź z nim. Nie umiała postawić się na jego miejscu, nie potrafiła wyobrazić sobie tych wszystkich uczuć, które się w nim kłębiły. Poczuć bólu, który powodował to jakim człowiekiem był, ale chciała by poczuł też, że nie jest sam. Chciała stać się dla niego oparciem.
- Granger, czy ty wiesz w co się pakujesz? – Skinęła głową. Prawdę mówiąc to nie miała pojęcia w co wchodzi, ale chciała zaryzykować. – Jesteś kretynką, nie wiem czy o tym wiesz.
Zaśmiała się.
- Wygląda na to, że wiem. – Wzruszyła ramionami. – Profesorze, ja wiem, że nie należy pan do najbardziej otwartych ludzi na świecie i nie przepada pan za towarzystwem durnych gryfonów, ale niech pan mnie nie odpycha. – Spuściła wzrok, a na jej policzkach wykwitły rumieńce.
- Niech będzie, zabierzmy się za niego zaraz. Ale żebyś potem nie mówiła, że cię nie ostrzegałem.
- A ostrzegał pan?
Skrzywił się i westchnął ciężko. Roześmiała się widząc, że jest u kresu cierpliwości, jednak po chwili wykrzywił usta w bladym uśmiechu i ciężka atmosfera między nimi opadła.
Usiadła na fotelu, w czasie gdy podszedł do swojej biblioteczki i zaczął przeglądać książki, a w głowie wciąż analizowała wszystko co powiedział, zastanawiając się jak tyle cierpienia może zmieścić się w jednym człowieku. Po kilku minutach wyszedł z salonu, a ona ruszyła za nim. Zdziwiona zobaczyła, że kieruje się do sali eliksirów. Wpuścił ją do środka i nałożył zaklęcia ochronne na drzwi.
- Ten eliksir to nie taka prosta sprawa.
- Ale uda się panu, prawda? - Obrzucił ją wściekłym spojrzeniem pełen oburzenia. Uniosła dłonie i uśmiechnęła się triumfalnie. – Żartowałam tylko!
- Granger to, że ty nie podołasz nie znaczy, że każdemu sprawi on problem.
- A skąd pan wie, że nie dałabym rady?
- Bo wiercisz mi dziurę w brzuchu od dawna.
- Sam pan zaproponował pomoc!
Zmarszczył brwi i zniknął w składziku, po chwili wracając z różnymi fiolkami i pudełeczkami.
- Bazę zaczniemy dzisiaj, ale warzy się go miesiąc.
Jęknęła.
- Nie da się tego przyspieszyć?
- Granger, to chyba ma być silny eliksir, prawda? Zwykłe zaklęcie czy delikatny soczek nie wystarczą żeby wymazać z czyjejś głowy siedemnaście lat życia i ich wszystkowiedzącą córkę.
Posmutniała, uświadamiając sobie, że tak właśnie będzie. Nie zapomną o niej na chwilę. Nie, ona nie będzie dla nich nigdy istniała. Spojrzała na niego i w jednej chwili podjęła decyzję. Nie może się wahać.
- To co mam robić?
Oceniał ją wzrokiem przez chwilę, po czym rozpalił machnięciem różdżki ogień pod kociołkiem.
- Najpierw skórka Boomslanga. Obierz ją i pokrój na drobną kostkę. Bardzo drobną.
Pracowali w ciszy, a Snape co jakiś czas podawał jej krótkie instrukcje. Czuła się rozluźniona i zadowolona ze swojej decyzji – w końcu coś robiła. Zerkała na niego dyskretnie, gdy kroił składniki z ogromna gracją godną Mistrza Eliksirów. Nie wyglądał jak ten rozlazły Slughorn, który wszystko robił chaotycznie. Jego długie palce delikatnie muskały drobne nasiona, które rozgniatał. Widziała ile siły do tego używał i jak całe jego ciało pracowało przy tym. Usiadła przy biurku nauczyciela i podparła podbródek na dłoni, z uśmiechem obserwując Snape’a.
Zastukała do jego drzwi, a gdy otworzył, przewrócił oczami widocznie zirytowany i wpuścił ją do środka. Wyszczerzyła zęby w uśmiechu i wyciągnęła zza pleców butelkę Ognistej Whiskey obwiązaną zieloną kokardą.
- Wszystkiego najlepszego!
Jego brwi powędrowały ku górze i zacisnął wargi.
- Trochę się spóźniłaś. Jakiś tydzień. – Skrzyżował ramiona na piersi, a ona przewróciła oczami.
- No tak, wiem, ale profesorze to w ramach przeprosin. – Wyciągnęła w jego stronę butelkę i roześmiała się widząc jak nieufnie przyjmuje prezent. Długo zastanawiała się co mu kupić, ale przypomniawszy sobie jego wizytę, gdy był pijany uznała, że to dobry, niezobowiązujący prezent, poza tym może ponownie ją odwiedzi?
- Niech ci będzie. Ale na tort nie licz. – Odwrócił się i postawił butelkę na biurku. Przyglądał się z zainteresowaniem zielonej kokardzie, jakby próbował kupić chwilę czasu. – Ale skąd ty to wzięłaś, co? Nie przypominam sobie żeby odbyła się wizyta w Hogsmade. Poza tym kto ci to sprzedał?
- Profesorze jestem już pełnoletnia. – Skrzywiła się. No, może nie w świecie mugolów, ale tutaj była już pełnoprawną czarownicą. – Skończyłam siedemnaście lat we wrześniu! A co do samego kupna, to mam swoje źródła. – Wypięła dumnie pierś, a on parsknął śmiechem.
- Faktycznie, powalasz dojrzałością, Granger.
Pokazała mu język, co spotkało się z wiadomą rekcją nauczyciela – uśmiechnął się zawadiacko – a ona zignorowała to, zadowolona z siebie, że kolana się pod nią nie ugięły i usiadła w jego fotelu. Widziała lekkie niedowierzanie na jego twarzy, ale nic nie powiedział i usiadł obok.
- Panie profesorze, czym mogę zastąpić róg jednorożca w eliksirze?
- Zależy co to za eliksir. – Zamyślił się, a jego wzrok spoczął na wesoło tańczących ognikach w kominku. – A po co ci to?
- Z ciekawości pytam. – Odpowiedziała z przekąsem, zła że nie zorientował się o czym mówi. Przecież miał jej pomóc! – Mogę mieć jeszcze jedno pytanie?
Wyrzucił długie ręce w górę i spojrzał na nią.
- Przecież ciągle pytasz. – Przewróciła oczami.
- Dlaczego po śmierci rodziców Anthony'ego nie chciał pan ze mną porozmawiać?
Jego twarz natychmiast stężała, a on spiął się cały.
- Nie twój biznes Granger. – I znowu to samo, pomyślała. Rozmawiali jak normalni ludzie, a gdy tylko zadała mu niewygodne pytanie, postawił ten swój mur. Ale nie da tym razem za wygraną.
- Niech się pan nie zachowuje w ten sposób!
- Granger co ty pleciesz? W jaki znowu sposób?
- Znowu się pan odgradza. A ja chcę tylko porozmawiać.
Ku jej zaskoczeniu roześmiał się.
- Granger, za kogo ty się uważasz co? Przychodzisz sobie tutaj kiedy ci się podoba i ładujesz się butami w nie swoje sprawy. Wyobraź sobie, że nie każdy jest tak wylewny jak ty i nie każdy chce się zwierzać pannie Wszystko-Wiem-Najlepiej! – Dostrzegła w jego oczach złość i skuliła się na fotelu. Nie spodziewała się tego wybuchu, ale z drugiej strony pierwszy raz słyszała taką szczerość w jego głosie. – Poza tym uważasz, że jesteś wystarczająco dorosła żeby zrozumieć wszystko co się wokół ciebie dzieje? To, że inni uważają cię za niezwykle uzdolnioną, nie daje ci prawa do oceniania innych, rozumiesz?
Wpatrywała się w niego niepewnie, gdy wstał i podszedł do niej. Nie do końca wiedziała czy robi to świadomie, bo w jego oczach widziała prawdziwą wściekłość. Ale dlaczego ją zaatakował? Przecież tylko zapytała.. nagle dotarły do niej jego słowa. Również wstała i z podniesioną głową spojrzała mu w oczy. Czuła się taka mała przy nim – sięgała mu do brody, ale nie zamierzała mu dać tej przewagi.
- Panie profesorze, ja nikogo nie oceniam. – Powiedziała miękko, a on zawahał się przez chwilę, jednak upór powrócił na jego twarz.
- Tak? To po co wiecznie kręcisz mi się pod nogami, co? – Zrobił krok w jej stronę. – Po co wiecznie wyciągasz i wytykasz moje błędy? – Kolejny krok. – Dlaczego przyłazisz tutaj i udajesz wielką samarytankę, co? – Zatrzymał się tuż przed nią, a ona zacisnęła zęby.
- Ja niczego nie udaję, profesorze! – Wzajemnie wpatrywali się w siebie ze złością. – Chcę panu pomóc, czy to takie trudne?!
- A może ja wcale tego nie potrzebuję? -Roześmiał się, ale nie był to przyjemny dźwięk. Bardziej przypominał jej śmiech psychopaty. Zadrżała. Dostrzegł to, bo cofnął się, a jego twarz ponownie zastygła. - Widzisz? Pieprzysz mi tutaj te swoje gryfońskie głupoty, a sama się mnie boisz!
- Wcale się pana nie boję! – Na dowód tym razem to ona podeszła bliżej. – Ja.. mi naprawdę zależy na panu. – Dodała cicho, spuszczając wzrok. Czuła się coraz bardziej zrezygnowana.
- To nieprawda. – Powiedział, a w jego głosie brzmiała nuta zmęczenia. Spojrzała na niego i nie widziała już tej złości, jego twarz nagle zmiękła i postarzała się jakby.
- Dlaczego tak bardzo boi się pan dopuścić kogoś do siebie, dlaczego nie chce się pan otworzyć?
Tym razem to on spojrzał na ziemię, a włosy opadły mu na twarz. Uniosła dłoń i zaczesała delikatnie kosmyk czarnych włosów za ucho. Wzdrygnął się, ale wciąż nie patrzył na nią. – Czemu ciągle się pan każe za całe zło tego świata?
- Granger, ty naprawdę niczego nie rozumiesz. Jak myślisz, czym się zajmuję na spotkaniach? Wydaje ci się, że popijam herbatę z Czarnym Panem i plotkujemy jak stare panny? – Uśmiechnęła się nikle na tę myśl i przesunęła dłonią po jego policzku. Nie mogła się powstrzymać od tych gestów, a on zdawał się nie zwracać na to uwagi.
- Ja.. nie wiem profesorze. Nigdy o tym nie myślałam. – Złościła się na siebie, bo faktycznie, nigdy nie zastanowiła się nad tym czyn on właściwie się zajmuje szpiegując. Ale teraz widziała, że nie tylko fizycznie cierpiał.
- I dobrze, Granger. Nie zaprzątaj tym sobie głowy, bo to cię zniszczy.- Westchnęła i opuściła luźno rękę. Znowu napotkała ścianę. Jednak nagle podniósł głowę i spojrzał jej w oczy. – Jak myślisz kto wyłapuje tych biednych mugoli i mugolaków? Jak myślisz kto ich później zabija i skacze z radości jak ta wariatka Bellatrix? Myślisz, że kto planuje większość posunięć Czarnego Pana? – Milczała, czując, że coś zaciska się na jej gardle. – Najmniejszy mój błąd, a zginie zbyt wiele osób, rozumiesz? Dlatego nie mogę sobie pozwolić na bycie takim otwartym jakbyś sobie tego życzyła. – Ostatnie zdanie powiedział z przekąsem, ale wyglądał na naprawdę zmęczonego ciężarem jaki spoczywał na jego barkach.
Wpatrywała się w niego ze smutkiem i nie mogąc się powstrzymać, przytuliła go. Snape cały zesztywniał, gdy owinęła ręce wokół jego tułowia i poczuła jak wciąga powietrze. Zacisnęła powieki szykując się na wybuch z jego strony, ale po chwili rozluźnił się i poczuła jak jego dłonie wędrują po jej plecach. Nie współczuła mu - podziwiała go. Niósł prawdziwy krzyż za nich wszystkich. Nie czuła obrzydzenia czy nienawiści za wszystko co robił, bo czuła, że sam się wystarczająco kara.
- Czy.. rodzice Anthony'ego też? – Ponownie się spiął, ale usłyszała westchnięcie i skinął głową. Zagryzła wargi i przytuliła go mocniej.
- To ja musiałem przekazać Dumbledore'owi wiadomość, że właśnie zabiłem rodziców jednego z uczniów, bo Czarny Pan tak chciał. – Mówił niezwykle cicho, przepełniony goryczą a Hermiona poczuła jak ogarnia ją złość. Jak Dumbledore mógł pchać go w to gniazdo Śmierciożerców wiedząc co musi robić? Jak mógł go tak wykorzystywać? – Nie chciałbym i tobie przekazać informacji, że właśnie zabiłem twoją rodzinę, Granger. – Głos mu drżał. Wzdrygnęła się na tę myśl i odsunęła się od nauczyciela. Spojrzała na niego i zobaczyła, mimo, że próbował ukryć to pod kurtyną włosów, że na jego twarzy malowało się obrzydzenie.
- Niech pan na mnie spojrzy. – Niechętnie uniósł głowę, a ich oczy się spotkały. – Pan nie jest temu winny, a moi rodzice póki co żyją. Jeśli chce pan, żeby tak zostało, to proszę mi pomóc w tym eliksirze. – Uśmiechnęła się niepewnie, gdy on wciąż tylko patrzył na nią. Pierwszy raz poczuła taką więź z nim. Nie umiała postawić się na jego miejscu, nie potrafiła wyobrazić sobie tych wszystkich uczuć, które się w nim kłębiły. Poczuć bólu, który powodował to jakim człowiekiem był, ale chciała by poczuł też, że nie jest sam. Chciała stać się dla niego oparciem.
- Granger, czy ty wiesz w co się pakujesz? – Skinęła głową. Prawdę mówiąc to nie miała pojęcia w co wchodzi, ale chciała zaryzykować. – Jesteś kretynką, nie wiem czy o tym wiesz.
Zaśmiała się.
- Wygląda na to, że wiem. – Wzruszyła ramionami. – Profesorze, ja wiem, że nie należy pan do najbardziej otwartych ludzi na świecie i nie przepada pan za towarzystwem durnych gryfonów, ale niech pan mnie nie odpycha. – Spuściła wzrok, a na jej policzkach wykwitły rumieńce.
- Niech będzie, zabierzmy się za niego zaraz. Ale żebyś potem nie mówiła, że cię nie ostrzegałem.
- A ostrzegał pan?
Skrzywił się i westchnął ciężko. Roześmiała się widząc, że jest u kresu cierpliwości, jednak po chwili wykrzywił usta w bladym uśmiechu i ciężka atmosfera między nimi opadła.
Usiadła na fotelu, w czasie gdy podszedł do swojej biblioteczki i zaczął przeglądać książki, a w głowie wciąż analizowała wszystko co powiedział, zastanawiając się jak tyle cierpienia może zmieścić się w jednym człowieku. Po kilku minutach wyszedł z salonu, a ona ruszyła za nim. Zdziwiona zobaczyła, że kieruje się do sali eliksirów. Wpuścił ją do środka i nałożył zaklęcia ochronne na drzwi.
- Ten eliksir to nie taka prosta sprawa.
- Ale uda się panu, prawda? - Obrzucił ją wściekłym spojrzeniem pełen oburzenia. Uniosła dłonie i uśmiechnęła się triumfalnie. – Żartowałam tylko!
- Granger to, że ty nie podołasz nie znaczy, że każdemu sprawi on problem.
- A skąd pan wie, że nie dałabym rady?
- Bo wiercisz mi dziurę w brzuchu od dawna.
- Sam pan zaproponował pomoc!
Zmarszczył brwi i zniknął w składziku, po chwili wracając z różnymi fiolkami i pudełeczkami.
- Bazę zaczniemy dzisiaj, ale warzy się go miesiąc.
Jęknęła.
- Nie da się tego przyspieszyć?
- Granger, to chyba ma być silny eliksir, prawda? Zwykłe zaklęcie czy delikatny soczek nie wystarczą żeby wymazać z czyjejś głowy siedemnaście lat życia i ich wszystkowiedzącą córkę.
Posmutniała, uświadamiając sobie, że tak właśnie będzie. Nie zapomną o niej na chwilę. Nie, ona nie będzie dla nich nigdy istniała. Spojrzała na niego i w jednej chwili podjęła decyzję. Nie może się wahać.
- To co mam robić?
Oceniał ją wzrokiem przez chwilę, po czym rozpalił machnięciem różdżki ogień pod kociołkiem.
- Najpierw skórka Boomslanga. Obierz ją i pokrój na drobną kostkę. Bardzo drobną.
Pracowali w ciszy, a Snape co jakiś czas podawał jej krótkie instrukcje. Czuła się rozluźniona i zadowolona ze swojej decyzji – w końcu coś robiła. Zerkała na niego dyskretnie, gdy kroił składniki z ogromna gracją godną Mistrza Eliksirów. Nie wyglądał jak ten rozlazły Slughorn, który wszystko robił chaotycznie. Jego długie palce delikatnie muskały drobne nasiona, które rozgniatał. Widziała ile siły do tego używał i jak całe jego ciało pracowało przy tym. Usiadła przy biurku nauczyciela i podparła podbródek na dłoni, z uśmiechem obserwując Snape’a.
Następnego
dnia dostała wiadomość, że wieczorem odbędzie się spotkanie Zakonu w Norze.
Ucieszyło ją, że ponownie uda się do domu Weasleyów, ale również zmartwiło, bo
od dawna nie było spotkań, a to wcale nie oznaczało dobrych wieści.
Na kolacji usiadła obok Ginny, która grzebała widelcem w talerzu. Hermiona zaniepokojona wpatrywała się w przyjaciółkę. Obrzuciła szybkim spojrzeniem Harrego, który był pogrążony w rozmowie z Ronem. Nie wyglądali na skłóconych, ale Gryfonkę wyraźnie coś gryzło.
- Ginny? – Ruda spojrzała na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem, ale uśmiechnęła się. Co prawda nie był to zbyt udany uśmiech, bo bardziej wyglądała jakby się krzywiła, ale Hermiona zignorowała to. – Co się dzieje?
- Ja.. Nie wiem Hermiono. – Westchnęła i z powrotem spuściła wzrok. – Czuję się taka zmęczona wszystkim... Wiesz? Boję się.
Dziewczyna przyglądała się niepewnie przyjaciółce. Coś zgasło w jej oczach, a ona nie wiedziała co. Objęła Ginny ramieniem i nachyliła się do niej.
- Ginny, ja też się boję, ale nie możemy się poddawać.
Widocznie na Weasley'ównę dużo bardziej wpływały ostatnie wydarzenia. Nawet nie pomyślała o tym jak mogą czuć się inni uczniowie. Ostatnio zwracała uwagę tylko na uczucia jednej osoby, która właśnie wypalała wzrokiem dziurę w jej plecach. Obróciła głowę w stronę stołu nauczycielskiego i napotkała pytające spojrzenie Snape’a. Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała co się dzieje z Ginny.
- Będziesz dzisiaj w Norze, prawda? – Dziewczyna zapytała nagle, a jej głos był całkiem przygaszony. – Boję się, że coś się stanie rodzicom. Dlaczego Dumbledore ciągle robi te spotkania w naszym domu?
Hermiona zacisnęła wargi.
- Ginny? Miona? Co jest? – Ron przyglądał się im z Harry'm zza stołu.
- Nic takiego. – Hermiona uśmiechnęła się nikle, ale spojrzała z niepokojem na przyjaciółkę.
- Ginny? – Harry wyciągnął dłoń przez stół, a Gryfonka podała mu swoją. – Może się przejdziemy przed spotkaniem?
Kiwnęła prawie niezauważalnie głową i wstała od stołu. Hermiona odprowadziła tę dwójkę wzrokiem, analizując w głowie ostatnie wydarzenia i próbując znaleźć takie, które mogło wpłynąć na Ginny.
- Co się z nią dzieje?
Odwróciła głowę do Rona.
- Nie wiem Ronald, to twoja siostra. – Wzruszył jedynie ramionami, ale nie wyglądał już na takiego zrelaksowanego. Podeszła do nich Luna, która usiadła obok chłopaka i uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć Ron, Hermiona. Wybieracie się zaraz do profesora Dumbledore’a? – Hermiona podążyła za jej wzrokiem, nie bardzo wiedząc czego blondynka wypatruje w suficie, jednak musiało to być niezwykle fascynujące.
- Tak, zaraz idziemy. – Ron rozchmurzył się i objął ją w pasie. Hermiona patrzyła przez chwilę na nich, czując lekkie ukłucie zazdrości. Wygląda na to, że jej takie gesty nie były dane. Westchnęła.
- Zbierajmy się, nauczyciele też już wychodzą.
Oboje skinęli głowami i we trojkę poszli do gabinetu dyrektora. Zatrzymali się przed chimerą, oczekując Harry'ego i Ginny.
Kiedy w końcu się zjawili, dziewczyna wyglądała trochę lepiej, a na jej twarzy gościł uśmiech. Hermiona odetchnęła z ulgą, Ron zrobił to samo.
Harry powiedział hasło,a chimera odsunęła się i wspięli się na górę po schodach. W gabinecie czekała na nich MbGonagall.
- No już, pospieszcie się! Wszyscy czekają tylko na nas. – Szybko, jedno po drugim wchodzili do kominka krzycząc „Nora!”. Hermiona stanęła w salonie i rozejrzała się po zgromadzonych. Dumbledore musiał znowu powiększyć pomieszczenie żeby wszyscy siedzieli swobodnie. Czwórka jej przyjaciół już siedziała, a ona rozejrzała się za wolnym miejscem. Zobaczyła, że Ginny patrzy na nią przepraszająco, ale wzruszyła ramionami i usiadła na krześle między Moody'm, a Snape'm. Też ci los – pomyślała i kątem oka zerknęła na nietoperza.
- Dobrze, widzę, że jesteśmy już wszyscy. – Dumbledore stał na środku, a na jego twarzy nie było śladu po uśmiechu, który zwykle na niej gościł. Przeciwnie – biła od niego aura powagi, uważnie lustrował wszystkich zebranych. Przeszedł ją dreszcz i wzdrygnęła się. Poczuła na sobie spojrzenie Snape’a i gdy skierowała wzrok na niego, zobaczyła, że unosi pytająco brew. Pokręciła głową i odwróciła ją z powrotem w stronę dyrektora. – Chciałbym mieć dobre wieści, ale niestety przynoszę tylko te złe. Ginie coraz więcej mugoli. Oczywiście staramy się temu zaradzić, ale nie mamy na to tak wielkiego wpływu, jakbyśmy tego chcieli. – Hermiona poczuła, że Severus spiął się, ale jego twarz nadal wyrażała obojętność. Szpieg idealny. – Poza tym obawiam się o bezpieczeństwo uczniów. Póki co było tylko kilka drobnych incydentów, ale mam pewne wątpliwości co do kilku uczniów i niechętnie to mówię, ale musicie zwrócić na nich uwagę. Tutaj kieruję prośbę do ciebie, Hermiono. - Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę, a ona poruszyła się niespokojnie na krześle i przytaknęła.
- Dobrze, dyrektorze.
- Świetnie, zgłoś się po spotkaniu to dam ci listę. – Snape prychnął. – Idąc dalej, chciałbym przedstawić wam nowego członka Zakonu. Tobias? – Dopiero teraz Hermiona zauważyła, że z przodu siedział blondyn, który wstał i pomachał wesoło do zgromadzonych. Usiadł, a po pokoju przetoczyła się fala szeptów. – Proszę o spokój! Tobias jest nam bardzo drogą pomocą, jak już zapewne wiecie jest wnukiem Nicholasa Flamela i posiada ogromną wiedzę oraz umiejętności. Zgodził się dołączyć do nas. – Hermiona uniosła brew. A jednak się zdecydował? – Kolejną rzeczą, o której chciałem pomówić to grupy uderzeniowe. Żeby powstrzymać ataki Śmierciożerców Moody wymyślił abyśmy podzielili się na mniejsze zespoły i każdy będzie zawiadamiany natychmiast w razie zagrożenia. W ten sposób być może uda nam się zapobiec śmierci tylu mugoli. – Westchnął i wyciągnął spod peleryny zwinięty pergamin. – Dobrze, grupa która znajdzie się najbliżej zagrożenia, będzie reagować, rozumiecie? – Wszyscy pokiwali głowami, jednak nie wyglądali na przekonanch co do tego pomysłu.
Dumbledore zaczął wyczytać podział grup i Hermiona podskoczyła słysząc swoje nazwisko obok nazwiska Cho Chang. Rozejrzała się i dostrzegła dziewczynę na końcu. Ale jak to? Przecież nikt nie mówił, że ona jest w Zakonie! Ginny obrzuciła ją wściekłym spojrzeniem, a Harry uśmiechnął się do niej. Trafiła do grupy, w której prócz Cho znalazła się Luna, Ron, profesor McGonagall i profesor Flitwick . Hermiona podejrzewała, że Dumbledore tak podzielił grupy aby w każdej znalazł się nauczyciel jeśli byli w niej też uczniowie. Gdy skończył, ponownie uciszył zgromadzonych.
- Dobrze, myślę, że to byłoby na tyle. Mam nadzieję, że kolejne spotkanie przyniesie więcej dobrych wieści. – Uśmiechnął się i schował listę. – Dziękuję za obecność i życzę dobrej nocy!
Członkowie Zakonu zaczęli wstawać i rozchodzić się powoli. Lupin po krótkiej rozmowie z Harry'm, aportował się z Tonks, a zaraz za nimi Fleur i Bill. Było też kilka osób, których nie znała, ale w końcu Dumbledore musiał mieć do nich zaufanie skoro tu byli.
- Znowu się spotykamy. – Tobias podszedł do niej, uśmiechając się wesoło. Odwzajemniła mimowolnie ten gest, lekko się rumieniąc. Dopiero teraz zauważyła, że był niezwykle przystojny.
- A więc jednak postanowiłeś zostać głupcem, jak my? – Roześmiał się.
- Na to wygląda.
- Gdzie się zatrzymałeś? Myślałam, że zobaczę cię w Hogwarcie.
- Tutaj, w Norze. – Hermiona była zaskoczona jego odpowiedzą. Nie sądziła, że dyrektor będzie sprowadzał dodatkowych ludzi do Nory, ale z drugiej strony, skoro był takim potężnym czarodziejem to może i lepiej, że Weasley'owie mieli dodatkową różdżkę? Zobaczyła, że Dumbledor stoi w końcu sam i spojrzała na Tobiasa.
- Super! Muszę już lecieć, dyrektor na mnie czeka. Do zobaczenia! – Posłała mu jeszcze jeden uśmiech i podeszłą do profesora. Natychmiast u jej boku zjawił się Snape.
- Severusie? – Dyrektor uniósł brew, wyciągając listę przeznaczoną dla Gryfonki.
- Panie dyrektorze, wydaje mi się, że to nie jest dobry pomysł, aby panna Granger szpiegowała dzieci Śmierciożerców w szkole.
- Och! Gdzie tam szpiegowała od razu. Po prostu chciałbym aby miała ich na oku. – Hermiona spoglądała to na jednego, to na drugiego, starając się nie roześmiać. Czy Snape właśnie dał wyraz swojej troski wobec niej? – Hermiono? Masz coś przeciwko?
Pokręciła przecząco głową.
- Nie, panie profesorze. Myślę, że nie będzie to dla mnie problemem. – Snape prychnął, a Dumbledore z triumfalnym uśmiechem wręczył jej kawałek pergaminu. Rozwinęła go i zobaczyła kilka nazwisk. Crabbe i Goyle górowali na liście i zdziwiona spojrzała na dyrektora, który przyglądał się jej wnikliwie. – Nie zabrakło tu przypadkiem Malfoya?
- Nie moja droga, Malfoy to inna sprawa i nim nie musisz zaprzątać sobie głowy. Chciałbym po prostu abyś zwróciła uwagę na pozostałych z listy. Obawiam się, że mogą próbować.. uprzykrzyć życie innym uczniom.
- W porządku. – Skinęła i wsunęła listę do kieszeni spodni, nie do końca przekonana co do Malfoy'a.
Odeszła, zostawiając mężczyzn, którzy właśnie zaczęli się sprzeczać. Podeszła do Ginny, która łypała groźnie na Cho, gdy rozmawiała z Harrym.
- Ginny, co się z tobą działo?
Przyjaciółka oderwała wzrok od chłopaka i spojrzała na Hermionę. Rzuciła Muffliato i zacisnęła dłonie w pięści.
- Jak ona mnie wkurza! No co ona sobie wyobraża! Najpierw go nie chce, potem chce, potem znowu nie chce, a teraz kiedy w końcu jesteśmy razem, znowu poczuła zew miłości? To nienormalne!
Hermiona wpatrywała się w nią rozbawiona, pozwalając dziewczynie upuścić trochę złości. Czuła, że wcale nie chodzi tylko o Cho, ale skoro to było głównym powodem to niech sobie pokrzyczy.
Uspokoiła się po chwili i opadła zrezygnowana na kanapę. Gryfonka usiadła obok niej.
- Ginny, daj spokój. Wiesz, że ich nic nie łączy.
Nie do końca wierzyła we własne słowa, gdy patrzyła na śmiejącego się Harrego w towarzystwie Krukonki, ale co miała powiedzieć?
- Jasne. – Mruknęła i skrzyżowała ramiona na piersiach. – A co z tobą?
- A co ma być?
Ginny skinęła znacząco na nietoperza, który opierał się o ścianę i ze złością obserwował zgromadzonych ludzi. Uniosła brew i pokręciła głową.
- Nic Ginny, nie wiem dlaczego myślisz, że coś miałoby się dziać między nami. – Kłamstwo. Westchnęła. – Tylko z nim ćwiczyłam, a to wtedy.. Taki świąteczny cud, rozumiesz? Prędzej chyba Voldemort się podda niż mnie i Snape’a coś połączył! – Kolejne kłamstwo. Roześmiały się obie, a Hermiona poczuła się niekomfortowo, bo bała się przed samą sobą przyznać, że już ich coś połączyło.
Na kolacji usiadła obok Ginny, która grzebała widelcem w talerzu. Hermiona zaniepokojona wpatrywała się w przyjaciółkę. Obrzuciła szybkim spojrzeniem Harrego, który był pogrążony w rozmowie z Ronem. Nie wyglądali na skłóconych, ale Gryfonkę wyraźnie coś gryzło.
- Ginny? – Ruda spojrzała na nią lekko nieprzytomnym wzrokiem, ale uśmiechnęła się. Co prawda nie był to zbyt udany uśmiech, bo bardziej wyglądała jakby się krzywiła, ale Hermiona zignorowała to. – Co się dzieje?
- Ja.. Nie wiem Hermiono. – Westchnęła i z powrotem spuściła wzrok. – Czuję się taka zmęczona wszystkim... Wiesz? Boję się.
Dziewczyna przyglądała się niepewnie przyjaciółce. Coś zgasło w jej oczach, a ona nie wiedziała co. Objęła Ginny ramieniem i nachyliła się do niej.
- Ginny, ja też się boję, ale nie możemy się poddawać.
Widocznie na Weasley'ównę dużo bardziej wpływały ostatnie wydarzenia. Nawet nie pomyślała o tym jak mogą czuć się inni uczniowie. Ostatnio zwracała uwagę tylko na uczucia jednej osoby, która właśnie wypalała wzrokiem dziurę w jej plecach. Obróciła głowę w stronę stołu nauczycielskiego i napotkała pytające spojrzenie Snape’a. Wzruszyła ramionami. Nie wiedziała co się dzieje z Ginny.
- Będziesz dzisiaj w Norze, prawda? – Dziewczyna zapytała nagle, a jej głos był całkiem przygaszony. – Boję się, że coś się stanie rodzicom. Dlaczego Dumbledore ciągle robi te spotkania w naszym domu?
Hermiona zacisnęła wargi.
- Ginny? Miona? Co jest? – Ron przyglądał się im z Harry'm zza stołu.
- Nic takiego. – Hermiona uśmiechnęła się nikle, ale spojrzała z niepokojem na przyjaciółkę.
- Ginny? – Harry wyciągnął dłoń przez stół, a Gryfonka podała mu swoją. – Może się przejdziemy przed spotkaniem?
Kiwnęła prawie niezauważalnie głową i wstała od stołu. Hermiona odprowadziła tę dwójkę wzrokiem, analizując w głowie ostatnie wydarzenia i próbując znaleźć takie, które mogło wpłynąć na Ginny.
- Co się z nią dzieje?
Odwróciła głowę do Rona.
- Nie wiem Ronald, to twoja siostra. – Wzruszył jedynie ramionami, ale nie wyglądał już na takiego zrelaksowanego. Podeszła do nich Luna, która usiadła obok chłopaka i uśmiechnęła się szeroko.
- Cześć Ron, Hermiona. Wybieracie się zaraz do profesora Dumbledore’a? – Hermiona podążyła za jej wzrokiem, nie bardzo wiedząc czego blondynka wypatruje w suficie, jednak musiało to być niezwykle fascynujące.
- Tak, zaraz idziemy. – Ron rozchmurzył się i objął ją w pasie. Hermiona patrzyła przez chwilę na nich, czując lekkie ukłucie zazdrości. Wygląda na to, że jej takie gesty nie były dane. Westchnęła.
- Zbierajmy się, nauczyciele też już wychodzą.
Oboje skinęli głowami i we trojkę poszli do gabinetu dyrektora. Zatrzymali się przed chimerą, oczekując Harry'ego i Ginny.
Kiedy w końcu się zjawili, dziewczyna wyglądała trochę lepiej, a na jej twarzy gościł uśmiech. Hermiona odetchnęła z ulgą, Ron zrobił to samo.
Harry powiedział hasło,a chimera odsunęła się i wspięli się na górę po schodach. W gabinecie czekała na nich MbGonagall.
- No już, pospieszcie się! Wszyscy czekają tylko na nas. – Szybko, jedno po drugim wchodzili do kominka krzycząc „Nora!”. Hermiona stanęła w salonie i rozejrzała się po zgromadzonych. Dumbledore musiał znowu powiększyć pomieszczenie żeby wszyscy siedzieli swobodnie. Czwórka jej przyjaciół już siedziała, a ona rozejrzała się za wolnym miejscem. Zobaczyła, że Ginny patrzy na nią przepraszająco, ale wzruszyła ramionami i usiadła na krześle między Moody'm, a Snape'm. Też ci los – pomyślała i kątem oka zerknęła na nietoperza.
- Dobrze, widzę, że jesteśmy już wszyscy. – Dumbledore stał na środku, a na jego twarzy nie było śladu po uśmiechu, który zwykle na niej gościł. Przeciwnie – biła od niego aura powagi, uważnie lustrował wszystkich zebranych. Przeszedł ją dreszcz i wzdrygnęła się. Poczuła na sobie spojrzenie Snape’a i gdy skierowała wzrok na niego, zobaczyła, że unosi pytająco brew. Pokręciła głową i odwróciła ją z powrotem w stronę dyrektora. – Chciałbym mieć dobre wieści, ale niestety przynoszę tylko te złe. Ginie coraz więcej mugoli. Oczywiście staramy się temu zaradzić, ale nie mamy na to tak wielkiego wpływu, jakbyśmy tego chcieli. – Hermiona poczuła, że Severus spiął się, ale jego twarz nadal wyrażała obojętność. Szpieg idealny. – Poza tym obawiam się o bezpieczeństwo uczniów. Póki co było tylko kilka drobnych incydentów, ale mam pewne wątpliwości co do kilku uczniów i niechętnie to mówię, ale musicie zwrócić na nich uwagę. Tutaj kieruję prośbę do ciebie, Hermiono. - Wszystkie głowy odwróciły się w jej stronę, a ona poruszyła się niespokojnie na krześle i przytaknęła.
- Dobrze, dyrektorze.
- Świetnie, zgłoś się po spotkaniu to dam ci listę. – Snape prychnął. – Idąc dalej, chciałbym przedstawić wam nowego członka Zakonu. Tobias? – Dopiero teraz Hermiona zauważyła, że z przodu siedział blondyn, który wstał i pomachał wesoło do zgromadzonych. Usiadł, a po pokoju przetoczyła się fala szeptów. – Proszę o spokój! Tobias jest nam bardzo drogą pomocą, jak już zapewne wiecie jest wnukiem Nicholasa Flamela i posiada ogromną wiedzę oraz umiejętności. Zgodził się dołączyć do nas. – Hermiona uniosła brew. A jednak się zdecydował? – Kolejną rzeczą, o której chciałem pomówić to grupy uderzeniowe. Żeby powstrzymać ataki Śmierciożerców Moody wymyślił abyśmy podzielili się na mniejsze zespoły i każdy będzie zawiadamiany natychmiast w razie zagrożenia. W ten sposób być może uda nam się zapobiec śmierci tylu mugoli. – Westchnął i wyciągnął spod peleryny zwinięty pergamin. – Dobrze, grupa która znajdzie się najbliżej zagrożenia, będzie reagować, rozumiecie? – Wszyscy pokiwali głowami, jednak nie wyglądali na przekonanch co do tego pomysłu.
Dumbledore zaczął wyczytać podział grup i Hermiona podskoczyła słysząc swoje nazwisko obok nazwiska Cho Chang. Rozejrzała się i dostrzegła dziewczynę na końcu. Ale jak to? Przecież nikt nie mówił, że ona jest w Zakonie! Ginny obrzuciła ją wściekłym spojrzeniem, a Harry uśmiechnął się do niej. Trafiła do grupy, w której prócz Cho znalazła się Luna, Ron, profesor McGonagall i profesor Flitwick . Hermiona podejrzewała, że Dumbledore tak podzielił grupy aby w każdej znalazł się nauczyciel jeśli byli w niej też uczniowie. Gdy skończył, ponownie uciszył zgromadzonych.
- Dobrze, myślę, że to byłoby na tyle. Mam nadzieję, że kolejne spotkanie przyniesie więcej dobrych wieści. – Uśmiechnął się i schował listę. – Dziękuję za obecność i życzę dobrej nocy!
Członkowie Zakonu zaczęli wstawać i rozchodzić się powoli. Lupin po krótkiej rozmowie z Harry'm, aportował się z Tonks, a zaraz za nimi Fleur i Bill. Było też kilka osób, których nie znała, ale w końcu Dumbledore musiał mieć do nich zaufanie skoro tu byli.
- Znowu się spotykamy. – Tobias podszedł do niej, uśmiechając się wesoło. Odwzajemniła mimowolnie ten gest, lekko się rumieniąc. Dopiero teraz zauważyła, że był niezwykle przystojny.
- A więc jednak postanowiłeś zostać głupcem, jak my? – Roześmiał się.
- Na to wygląda.
- Gdzie się zatrzymałeś? Myślałam, że zobaczę cię w Hogwarcie.
- Tutaj, w Norze. – Hermiona była zaskoczona jego odpowiedzą. Nie sądziła, że dyrektor będzie sprowadzał dodatkowych ludzi do Nory, ale z drugiej strony, skoro był takim potężnym czarodziejem to może i lepiej, że Weasley'owie mieli dodatkową różdżkę? Zobaczyła, że Dumbledor stoi w końcu sam i spojrzała na Tobiasa.
- Super! Muszę już lecieć, dyrektor na mnie czeka. Do zobaczenia! – Posłała mu jeszcze jeden uśmiech i podeszłą do profesora. Natychmiast u jej boku zjawił się Snape.
- Severusie? – Dyrektor uniósł brew, wyciągając listę przeznaczoną dla Gryfonki.
- Panie dyrektorze, wydaje mi się, że to nie jest dobry pomysł, aby panna Granger szpiegowała dzieci Śmierciożerców w szkole.
- Och! Gdzie tam szpiegowała od razu. Po prostu chciałbym aby miała ich na oku. – Hermiona spoglądała to na jednego, to na drugiego, starając się nie roześmiać. Czy Snape właśnie dał wyraz swojej troski wobec niej? – Hermiono? Masz coś przeciwko?
Pokręciła przecząco głową.
- Nie, panie profesorze. Myślę, że nie będzie to dla mnie problemem. – Snape prychnął, a Dumbledore z triumfalnym uśmiechem wręczył jej kawałek pergaminu. Rozwinęła go i zobaczyła kilka nazwisk. Crabbe i Goyle górowali na liście i zdziwiona spojrzała na dyrektora, który przyglądał się jej wnikliwie. – Nie zabrakło tu przypadkiem Malfoya?
- Nie moja droga, Malfoy to inna sprawa i nim nie musisz zaprzątać sobie głowy. Chciałbym po prostu abyś zwróciła uwagę na pozostałych z listy. Obawiam się, że mogą próbować.. uprzykrzyć życie innym uczniom.
- W porządku. – Skinęła i wsunęła listę do kieszeni spodni, nie do końca przekonana co do Malfoy'a.
Odeszła, zostawiając mężczyzn, którzy właśnie zaczęli się sprzeczać. Podeszła do Ginny, która łypała groźnie na Cho, gdy rozmawiała z Harrym.
- Ginny, co się z tobą działo?
Przyjaciółka oderwała wzrok od chłopaka i spojrzała na Hermionę. Rzuciła Muffliato i zacisnęła dłonie w pięści.
- Jak ona mnie wkurza! No co ona sobie wyobraża! Najpierw go nie chce, potem chce, potem znowu nie chce, a teraz kiedy w końcu jesteśmy razem, znowu poczuła zew miłości? To nienormalne!
Hermiona wpatrywała się w nią rozbawiona, pozwalając dziewczynie upuścić trochę złości. Czuła, że wcale nie chodzi tylko o Cho, ale skoro to było głównym powodem to niech sobie pokrzyczy.
Uspokoiła się po chwili i opadła zrezygnowana na kanapę. Gryfonka usiadła obok niej.
- Ginny, daj spokój. Wiesz, że ich nic nie łączy.
Nie do końca wierzyła we własne słowa, gdy patrzyła na śmiejącego się Harrego w towarzystwie Krukonki, ale co miała powiedzieć?
- Jasne. – Mruknęła i skrzyżowała ramiona na piersiach. – A co z tobą?
- A co ma być?
Ginny skinęła znacząco na nietoperza, który opierał się o ścianę i ze złością obserwował zgromadzonych ludzi. Uniosła brew i pokręciła głową.
- Nic Ginny, nie wiem dlaczego myślisz, że coś miałoby się dziać między nami. – Kłamstwo. Westchnęła. – Tylko z nim ćwiczyłam, a to wtedy.. Taki świąteczny cud, rozumiesz? Prędzej chyba Voldemort się podda niż mnie i Snape’a coś połączył! – Kolejne kłamstwo. Roześmiały się obie, a Hermiona poczuła się niekomfortowo, bo bała się przed samą sobą przyznać, że już ich coś połączyło.
Dni leniwie
płynęły wszystkim. Nawał prac domowych dawał się każdemu we znaki, a pogoda
znowu się pogorszyła i sypały przeraźliwe ilości śniegu. Tak jak obiecała
Dumbledorowi, obserwowała Ślizgonów, kiedy miała do tego okazję. Nie robili nic
szczególnego – jak zawsze gnębili młodszych uczniów. Z radością odejmowała im
wtedy punkty jako prefekt naczelna, co później spotykało się z burzą w postaci
Snape’a, który wydzierał się na nią, za to, ze Slytherin tracił punkty. No i co
z tego? On wiecznie odejmował punkty Gryffindorowi, czasami za to, że w ogóle
oddychała.
Wieczorami, po treningach spędzali wspólnie czas nad eliksirem i tak bardzo przyzwycziła się do jego obecności, że gdy siedziała sama w pokoju, odczuwała pustkę. Nie potrafiła jej zapełnić towarzystwem przyjaciół, bo myślami wciąż wędrowała do salonu pewnego nietoperza w lochach. Odczuwała ulgę każdego dnia, gdy nie dostali wiadomości o kolejnym ataku na mugoli. Bała się na myśl, że miałaby znowu stanąć do walki. Ćwiczyła, naprawdę dużo trenowała. Snape chyba wziął do siebie jej bezpieczeństwo i zdwoił wysiłki. Mimo to wciąż drżała na myśl o kręgu Śmierciożerców, którzy otaczali ją we śnie. Dawno nie przespała całej nocy, zastanawiała się nawet czy nie poprosić Snape’a o eliksir snu, ale chyba nie była gotowa na drwiny z jego strony do końca życia.
Późnym wieczorem przemierzała korytarze w poszukiwaniu niewiadomo czego. McGonagall poleciła jej dzisiaj patrolować szkołę więc zamiast leżeć w ciepłym łóżku, przechadzała się po Hogwarcie. Niepewnie zeszła do lochów. Zawsze ją przerażały. No może poza częścią, w której mieszkał Snape, ale wiedziała, że gdzieś tutaj znajdował się też pokój wspólny Ślizgonów i choć nie obawiała się ich, to nie czuła się zbyt komfortowo. Usłyszała nagle czyjeś kroki. Kilka głosów mówiło głośno, jeden przed drugiego. Nie rozumiała ani jednego słowa, ale na pewno nie brzmiało to przyjaźnie. Wychyliła się zza rogu, ale nadal niczego nie widziała. Wyciągnęła różdżkę i ścisnęła ją mocno.
Ruszyła przed siebie, a serce jej waliło. Głosy były coraz donośniejsze i wyraźniejsze.
- … opanować, bo wszystko pójdzie na marne!
- Kiedy ty nic nie rozumiesz! Dostałem zadanie od samego Czarnego Pana! – Wstrzymała oddech, słysząc głos Malfoy'a.
- Ale ten dureń Dumbledore zaraz nas rozgryzie jak się nie uspokoisz! – Zmarszczyła brwi. Czyżby to była Pansy Parkinson?
- Zajmijcie się swoją działką, dobra? A mnie zostawcie w spokoju! – Głos Malfoya drżał, ale był chłodny. Usłyszała kroki i przywarła do ściany. Chłopak przeszedł korytarzem prostopadłym do tego, w którym się znajdowała. Odetchnęła.
- Mam nadzieję, że nie zchrzani wszystkiego. Nie po to tyle czasu się przygotowywaliśmy!
- Uspokój się Pansy. – To był Goyle! Nie mogła usłyszeć więcej, bo i oni ruszyli w jej stronę. Zawahała się, ale nie mogła pozwolić im odejść, wiedząc, że zamierzają coś zrobić. Wyszła zza rogu i stanęła przed nimi. Dostrzegła zaskoczenie, które przebiegło po ich twarzach, ale po chwili oboje uśmiechali się wrednie.
- Granger, ty szlamo. – Syknęła Parkinson, a Hermiona zacisnęła mocniej palce wokół różdżki.
- Parkinson, Goyle, co wy tutaj robicie?
- Nie twój biznes. Zjeżdżaj stąd lepiej.
- O ile mi wiadomo to wasza dwójka jest poza dormitorium w środku nocy.
Roześmiali się oboje, a ją przeszły ciarki, ale nie dała po sobie poznać, że się boi.
- Pupilka Dumbledora przyszła poszpiegować, co? – Pansy podeszła do niej. Zdecydowanie za blisko. – Co jest Granger? Boisz się? – Zaśmiała się i spojrzała jej w oczy. – Też bym się bała, gdybym była pieprzoną szlamą jak ty. Pierwsza pójdziesz pod nóż. – Skrzywiła się z obrzydzeniem, a Hermiona podetknęła jej różdżkę pod brodę.
- Odsuń się Pansy. – Warknęła, a Ślizgonka zmrużyła oczy, jednak cofnęła się. Goyle podszedł do swojej towarzyszki i szepnął jej coś do ucha. Roześmiali się oboje, a Hermiona przeczuwała, że to wcale nie był dobry znak.
- Masz przechlapane, dziwko Pottera.
Uniosła brew i otworzyła usta by odpowiedzieć, gdy poczuła przeszywający ból i krzyknęła, wypuszczając różdżkę z dłoni. Zdążyła tylko zarejestrować, że dała się podejść od tyłu Crabbe’owi, i pomyślała, że Snape ją zabije za taką głupotę, gdy wszystko nagle stało się czarne i straciła przytomność.
Wieczorami, po treningach spędzali wspólnie czas nad eliksirem i tak bardzo przyzwycziła się do jego obecności, że gdy siedziała sama w pokoju, odczuwała pustkę. Nie potrafiła jej zapełnić towarzystwem przyjaciół, bo myślami wciąż wędrowała do salonu pewnego nietoperza w lochach. Odczuwała ulgę każdego dnia, gdy nie dostali wiadomości o kolejnym ataku na mugoli. Bała się na myśl, że miałaby znowu stanąć do walki. Ćwiczyła, naprawdę dużo trenowała. Snape chyba wziął do siebie jej bezpieczeństwo i zdwoił wysiłki. Mimo to wciąż drżała na myśl o kręgu Śmierciożerców, którzy otaczali ją we śnie. Dawno nie przespała całej nocy, zastanawiała się nawet czy nie poprosić Snape’a o eliksir snu, ale chyba nie była gotowa na drwiny z jego strony do końca życia.
Późnym wieczorem przemierzała korytarze w poszukiwaniu niewiadomo czego. McGonagall poleciła jej dzisiaj patrolować szkołę więc zamiast leżeć w ciepłym łóżku, przechadzała się po Hogwarcie. Niepewnie zeszła do lochów. Zawsze ją przerażały. No może poza częścią, w której mieszkał Snape, ale wiedziała, że gdzieś tutaj znajdował się też pokój wspólny Ślizgonów i choć nie obawiała się ich, to nie czuła się zbyt komfortowo. Usłyszała nagle czyjeś kroki. Kilka głosów mówiło głośno, jeden przed drugiego. Nie rozumiała ani jednego słowa, ale na pewno nie brzmiało to przyjaźnie. Wychyliła się zza rogu, ale nadal niczego nie widziała. Wyciągnęła różdżkę i ścisnęła ją mocno.
Ruszyła przed siebie, a serce jej waliło. Głosy były coraz donośniejsze i wyraźniejsze.
- … opanować, bo wszystko pójdzie na marne!
- Kiedy ty nic nie rozumiesz! Dostałem zadanie od samego Czarnego Pana! – Wstrzymała oddech, słysząc głos Malfoy'a.
- Ale ten dureń Dumbledore zaraz nas rozgryzie jak się nie uspokoisz! – Zmarszczyła brwi. Czyżby to była Pansy Parkinson?
- Zajmijcie się swoją działką, dobra? A mnie zostawcie w spokoju! – Głos Malfoya drżał, ale był chłodny. Usłyszała kroki i przywarła do ściany. Chłopak przeszedł korytarzem prostopadłym do tego, w którym się znajdowała. Odetchnęła.
- Mam nadzieję, że nie zchrzani wszystkiego. Nie po to tyle czasu się przygotowywaliśmy!
- Uspokój się Pansy. – To był Goyle! Nie mogła usłyszeć więcej, bo i oni ruszyli w jej stronę. Zawahała się, ale nie mogła pozwolić im odejść, wiedząc, że zamierzają coś zrobić. Wyszła zza rogu i stanęła przed nimi. Dostrzegła zaskoczenie, które przebiegło po ich twarzach, ale po chwili oboje uśmiechali się wrednie.
- Granger, ty szlamo. – Syknęła Parkinson, a Hermiona zacisnęła mocniej palce wokół różdżki.
- Parkinson, Goyle, co wy tutaj robicie?
- Nie twój biznes. Zjeżdżaj stąd lepiej.
- O ile mi wiadomo to wasza dwójka jest poza dormitorium w środku nocy.
Roześmiali się oboje, a ją przeszły ciarki, ale nie dała po sobie poznać, że się boi.
- Pupilka Dumbledora przyszła poszpiegować, co? – Pansy podeszła do niej. Zdecydowanie za blisko. – Co jest Granger? Boisz się? – Zaśmiała się i spojrzała jej w oczy. – Też bym się bała, gdybym była pieprzoną szlamą jak ty. Pierwsza pójdziesz pod nóż. – Skrzywiła się z obrzydzeniem, a Hermiona podetknęła jej różdżkę pod brodę.
- Odsuń się Pansy. – Warknęła, a Ślizgonka zmrużyła oczy, jednak cofnęła się. Goyle podszedł do swojej towarzyszki i szepnął jej coś do ucha. Roześmiali się oboje, a Hermiona przeczuwała, że to wcale nie był dobry znak.
- Masz przechlapane, dziwko Pottera.
Uniosła brew i otworzyła usta by odpowiedzieć, gdy poczuła przeszywający ból i krzyknęła, wypuszczając różdżkę z dłoni. Zdążyła tylko zarejestrować, że dała się podejść od tyłu Crabbe’owi, i pomyślała, że Snape ją zabije za taką głupotę, gdy wszystko nagle stało się czarne i straciła przytomność.
X.x Musisz mi przypominać już na starcie o tym cholerstwie zwanym ,,egzaminem szóstoklasisty''? X.x Ogólnie co tu więcej pisać : cud, miód i orzeszki, no to tyle ode mnie. Pisz!!!
OdpowiedzUsuńPozdrawia!
C.S Fox Potterhead.
PS:Aaaaaaaaaaaaaaa[...]aaaaaaaaaaaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!![...]!!!!!!
Hahahaha: "Ale ja przecież nic nie umiem!"xD Napiszesz im miniaturkę zamiast charakterystyki czy co tam się teraz pisze i będzie max!
UsuńAlbo zamiast pisać podam im lika na bloga. XD
OdpowiedzUsuńGenialny blog, fantastycznie piszesz, wciągająca historia. Więcej, więcej, więcej!!! <3
OdpowiedzUsuńDziękuję! :)
Usuń