Na dniach pojawi się kolejny, tymczasem bardzo ładnie proszę o jakiekolwiek komentarze, a jak ktoś nie chce się namęczyć, to kliknąć pod postem albo w ankiecie wybraną opinię! :)
Rozdział 12
Wszyscy wrócili po świętach pełni nowej energii, a Hogwart powitał
uczniów w swoich murach wiadomością, że na początku lutego odbędzie się wyjście
do Hogsmade. Byli podekscytowani, gdyż od początku roku z powodu bezpieczeństwa
nie mogli się tam udać. Hermiona z radością obserwowała przyjaciół, którzy
zdawali się już dogadywać i przy każdej okazji dziękowała Ginny za to, że kryła
ją w sylwestra. Snape wyszedł ze skrzydła szpitalnego po Nowym Roku i dzisiaj
miał okazję dać popis swoimi nowymi, wyleczonymi płucami, gdy wydzierał się na
nich podczas obrony przed czarną magią. Hermiona co chwila przygryzała policzki
żeby nie wybuchnąć śmiechem przy całej klasie i na szczęście udało się jej to
bo zapewne Gryffindor zostałby pozbawiony punktów z zapasem do końca roku.
Zbliżał się także mecz quidditcha, którym wszyscy byli ogromnie podekscytowani za wyjątkiem pewnej Gryfonki.
- Myślę, że wygramy. Damy radę, na pewno! - Hermiona przewróciła oczami, gdy Ron kolejny raz o tym wspomniał. Dostał się do drużyny w ubiegłym roku a to było dla niego lepsze niż prezent na gwiazdkę. Harry został kapitanem i od kiedy wrócili do szkoły, pomimo pogody ostro trenowali. Luna czuła się odrobinę rozdarta, bo nie wiedziała komu powinna kibicować - chłopakowi czy domowi, ale stwierdziła, że nie ma sensu zaprzątać sobie tym głowy, bo i tak gnębiwtryski są większym zmartwieniem gdyby pomieszały jej w głowie. Hermiona przewróciła oczami i roześmiała się, jednak blondynka zupełnie się tym nie przejęła.
Wieczorem podczas treningu ze Snape'm miała wyjątkowo dobry humor, dopóki nie zaczął rozmowy.
- Granger, tak przy okazji, to po cholere grzebałaś w moim salonie?
- Co? O czym pan mówi?
- Widzę, że demencja starcza.
- I kto to mówi.. - burknęła - o ile się nie mylę to pan ma w tym miesiącu urodziny?
- A ty niby skąd to wiesz?
- Bo ja wiem wszystko, panie profesorze.
Roześmiał się i spojrzał na nią powątpiewająco, ale pokręcił głową i zamknął za nimi drzwi.
- Mówiłem o tym, że gdy leżałem w skrzydle a ty grzebałaś w moich rzeczach. - powiedział cicho, rozglądając się czy żaden z uczniów przypadkiem nie szwęda się po korytarzu o tej godzinie. Spojrzał na Hermione, która zmieszana przebierała nogami, a jej twarz pokryła się delikatnym rumieńcem. Uśmiechnął się złośliwie.
- Ja no.. po prostu pani Pomfrey wywaliła mnie od pana pierwszego dnia i jakoś czułam, że nie chcę być u siebie. - Wzruszyła ramionami.
- A to rozumiem, że mój salon stał się ogólnodostępnym miejscem, tak?
- Nie, ale tam czuję się.. dobrze. - Rumieniec na twarzy dziewczyny pogłębił się, a on Zmarszczył brwi. Czyżby próbowała mu coś powiedzieć? Nie, nie, musiał to przerwać.
- Nie pozwalaj sobie Granger. Dobranoc. - Warknął i odszedł, a nieśmiertelna peleryna powiewała za nim. Hermiona wpatrywała się w jego plecy dopóki nie zniknął za rogiem i również ruszyła do swoich komnat, czując wciąż lekkie zażenowanie ale i smutek, że tak ją potraktował.
Zbliżał się także mecz quidditcha, którym wszyscy byli ogromnie podekscytowani za wyjątkiem pewnej Gryfonki.
- Myślę, że wygramy. Damy radę, na pewno! - Hermiona przewróciła oczami, gdy Ron kolejny raz o tym wspomniał. Dostał się do drużyny w ubiegłym roku a to było dla niego lepsze niż prezent na gwiazdkę. Harry został kapitanem i od kiedy wrócili do szkoły, pomimo pogody ostro trenowali. Luna czuła się odrobinę rozdarta, bo nie wiedziała komu powinna kibicować - chłopakowi czy domowi, ale stwierdziła, że nie ma sensu zaprzątać sobie tym głowy, bo i tak gnębiwtryski są większym zmartwieniem gdyby pomieszały jej w głowie. Hermiona przewróciła oczami i roześmiała się, jednak blondynka zupełnie się tym nie przejęła.
Wieczorem podczas treningu ze Snape'm miała wyjątkowo dobry humor, dopóki nie zaczął rozmowy.
- Granger, tak przy okazji, to po cholere grzebałaś w moim salonie?
- Co? O czym pan mówi?
- Widzę, że demencja starcza.
- I kto to mówi.. - burknęła - o ile się nie mylę to pan ma w tym miesiącu urodziny?
- A ty niby skąd to wiesz?
- Bo ja wiem wszystko, panie profesorze.
Roześmiał się i spojrzał na nią powątpiewająco, ale pokręcił głową i zamknął za nimi drzwi.
- Mówiłem o tym, że gdy leżałem w skrzydle a ty grzebałaś w moich rzeczach. - powiedział cicho, rozglądając się czy żaden z uczniów przypadkiem nie szwęda się po korytarzu o tej godzinie. Spojrzał na Hermione, która zmieszana przebierała nogami, a jej twarz pokryła się delikatnym rumieńcem. Uśmiechnął się złośliwie.
- Ja no.. po prostu pani Pomfrey wywaliła mnie od pana pierwszego dnia i jakoś czułam, że nie chcę być u siebie. - Wzruszyła ramionami.
- A to rozumiem, że mój salon stał się ogólnodostępnym miejscem, tak?
- Nie, ale tam czuję się.. dobrze. - Rumieniec na twarzy dziewczyny pogłębił się, a on Zmarszczył brwi. Czyżby próbowała mu coś powiedzieć? Nie, nie, musiał to przerwać.
- Nie pozwalaj sobie Granger. Dobranoc. - Warknął i odszedł, a nieśmiertelna peleryna powiewała za nim. Hermiona wpatrywała się w jego plecy dopóki nie zniknął za rogiem i również ruszyła do swoich komnat, czując wciąż lekkie zażenowanie ale i smutek, że tak ją potraktował.
Zimny deszcz uderzał go w twarz, gdy kolejny raz nurkował po
złoty znicz. Gryfoni nieźle sobie radzili - Ron okazał się być świetnym
obrońcą, a reszta drużyny dawała z siebie wszystko. Wygraną mieli w kieszeni.
Cho śmignęła obok niego, trzymała się blisko. Ale Harry uśmiechnął się
kącikiem ust, gdy znicz wydawał się być już na wyciągnięcie ręki. Nagle zniknął
a chłopak zaklął pod nosem i wyrównał lot. Usłyszał śmiech Krukonki jednak ona
też nie zdołała złapać złotej kulki. Rozejrzał się wokół, ale deszcz skutecznie
uniemożliwił dostrzeżenie czegokolwiek dalej niż dwa metry.
Hermiona wypatrywała z trudem przyjaciół, siedząc pod zadaszonymi trybunami. Też mi coś, mecz w taką pogodę. Jęknęła, gdy komentator ogłosił kolejny punkt dla Krukonow. Nie żeby należała do fanów quidditcha - przeciwnie - miotła i ona nie szły za sobą w parze. Wolałaby siedzieć teraz przed kominkiem i stosem wypracowań niż marznąć na dworze w połowie stycznia. No ale w końcu to Gryffindor grał - jej przyjaciele, których przyszła wspierać i kibicować.
- Cho siedzi Harry'emu na ogonie! - Nevile wyglądał na naprawdę oburzonego tym faktem, aż się roześmiała. - Spójrz Hermiono, przykleiła się do niego!
Usiadł zrezygnowany kiedy Harry kolejny raz nie złapał znicza. Dasz radę, pomyślała.
- Nevile przecież wygramy! To przecież Harry!
Chłopak jakby rozchmurzył się i wstał, ponownie wykrzykując doping dla Gryfonów.
Przyglądała się Ronowi, który z gracją odbijał kafle, nie pozwalając zdobyć więcej punktów Krukonom. Prezentował się naprawdę świetnie - nigdy nie pomyślałaby, że jak taki uzdolniony. Nie raz, nie dwa widziała go na miotle, ale jednak to były wygłupy i gry, a teraz rozgrywali prawdziwy mecz i był całkowicie skupiony.
Harry ponownie zanurkował w dół i wstrzymała powietrze widząc jak zbliża się do ziemi. Nevile również wydał z siebie okrzyk pełen zaskoczenia i rozluźnili się dopiero, gdy Harry tuż nad ziemią zrobił zwrot, a w jego dłoni złoty znicz powoli przestawał trzepotać skrzydełkami. Na trybunach rozległy się wiwaty i pomimo trwającej ulewy Gryfoni wylądowali na ziemi i gratulowali sobie wzajemnie.
- Brawo! Brawo Harry! Ron! Jesteście najlepsi! Gryffindor górą!
Hermiona przyglądała się rozbawiona Nevilowi, którego rozpierała duma i radość.
W pokoju wspólnym, tak jak się spodziewała, wiwaty i gratulacje nie miały końca. Rozsiadła się w fotelu i uśmiechnęła. Radość innych była zaraźliwa, poza tym dawno nie była w salonie Gryffindoru i naszła ja nostalgia. Ginny usiadła obok niej, śmiejąc się wesoło i ugryzła kremówkę, którą jakiś trzecioklasista zwędził z kuchni.
- Ale daliśmy czadu! – Ruda wyglądała jak tykająca bomba, która zaraz wybuchnie na co Hermiona roześmiała się i objęła przyjaciółkę ramieniem.
- To fakt! Myślałam już, że Harry nie złapie tego znicza! – Wyszczerzyła się w uśmiechu, puszczając Ginny. Wstała fotela i podeszła do Harrego i Rona, którzy byli właśnie otoczeni wianuszkiem fanów. – Gratuluję chłopcy! Naprawdę świetny mecz.
- No proszę, nigdy nie sądziłem, że usłyszę takie słowa od Hermiony. – Ron zaśmiał się wesoło,a Harry poklepał go radośnie po plecach.
Zabawa w pokoju wspólnym trwała dopóki nie wpadła McGonagall o północy i odebrała im dwadzieścia punktów, surowo skarciła, zwłaszcza Hermione, jako że była prefekt naczelną i wypadła jak burza. Pożegnała się z przyjaciółmi i ruszyła w kierunku własnych komnat, czując jak rozpiera ją szczęście. Dawno nie było w Hogwarcie takiego powiewu radości – pomyślała.
Mijała właśnie korytarz, w którym znajdowało się wejście do gabinetu dyrektora, gdy posąg odsunął się i wyszła profesor Sprout, prowadząc ucznia. Chłopiec miał zapuchnięte oczy i wyglądał na co najwyżej dwanaście lat. Zatrzymała się w pół kroku, przyglądając tej dwójce. Profesor McGonagall wyszła zaraz z nimi i poklepała Pomonę po ramieniu, kręcąc ze smutkiem głową. Obie wyglądały na przygnębione i zarazem wściekłe, a Hermiona wpatrywała się w nie, zastanawiając co się właśnie stało. Opiekunka Gryffindoru spojrzała w jej stronę, zmarszczyła brwi i pożegnawszy się z nauczycielką, podeszła do niej.
- Dlaczego kręcisz się po korytarzach panno Granger? – Jej głos zadrżał i brzmiała na zmęczoną.
- Wracałam właśnie do siebie z pokoju wspólnego. – Hermiona zdziwiła się tym pytaniem, bo przecież dopiero co pogoniła ich wszystkich.
- Tak, tak, faktycznie. Przepraszam, to było trudne... – Westchnęła i usiadła na ławce pod ścianą, po czym zamknęła oczy.
- Pani profesor, co się stało? – Usiadła obok niej i czując niepokój, spojrzała na twarz kobiety.
- Coś strasznego Hermiono. – Uniosła powieki. – Ten chłopiec, to Anthony Swan, jest z Hufflepuff’u. – Skinęła głową, zdążyła tyle sama wywnioskować widząc go w towarzystwie profesor Sprout. – Dotarła do nas informacja, że.. zabito jego rodziców. Dziś wieczorem. – Hermiona zaciągnęła się gwałtownie powietrzem i poczuła kamień na dnie brzucha.
- Dlaczego pani profesor?
Kobieta pokręciła smutno głową. Westchnęła i kontynuowała:
- Dlatego, że byli mugolami. Śmierciożercy się za nich wzięli, wkrótce nie będzie już kogo ratować. – Ukryła twarz w dłoniach i zachowywała się jakby była bliska płaczu. Hermiona wpatrywała się w nią tępo, nie wiedząc co zrobić. Jeśli McGonagall traciła powoli wiarę w powodzenie.. Co jeśli naprawdę przegrają tę wojnę? Zginą wszyscy bliscy jej ludzie. Rodzice. Poczuła jak dech zaparło jej w piersiach. Oni są mugolami, ona jest czarownicą, w Hogwarcie do tego przyjaciółką Pottera. Jeśli znaleźli rodziców jakiegoś chłopca, który miał pecha, że właśnie na nich padło to co z jej rodziną?
- Pani profesor, może zaprowadzić panią do skrzydła szpitalnego? – Powiedziała cicho, a nauczycielka pokręciła głową i wstała.
- Dziękuję, ale wszystko dobrze. Zmykaj do siebie, no już. – Uśmiechnęła się smutno, po czym sama odeszła w stronę swoich komnat. Hermiona poczekała jeszcze chwilę, a potem zawróciła w stronę schodów i jak najciszej potrafiła zbiegła do lochów. Nie mogła dłużej czekać, musiała ich ukryć, sprawić żeby zapomnieli.
- Profesorze! – Zastukała do drzwi niecierpliwie. Sięgnęła klamkę i ze złością zobaczyła, ze drzwi nie ustępują pod jej uporem. Snape ją zabije za szwędanie się o tej godzinie, do tego pewnie go obudzi, ale trudno. – Niech mnie pan wpuści!
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a w nich stanął sam Mistrz Eliksirów. Wciąż był ubrany w surdut i swoją szatę – zapewne wcale nie spał. Wpatrywał się wściekle w Gryfonkę, a po chwili nachylił tak że ich nosy prawie się stykały.
- Granger! To już jest gruba przesada. Nie przypominam sobie bym zapraszał cię na nocne schadzki, a zapewniam cię, że zorientowałabyś się gdyby tak było. – Syknął cicho, a ją przeszedł dreszcz. Przecież nie wpadła na herbatę!
- Ale panie profe…
- Milcz, Granger! – Zmierzył ją wzrokiem. – Pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru za łażenie po nocach i przeszkadzanie nauczycielowi. – Spojrzała na niego zszokowana. Co go ugryzło? A tak, sam się ugryzł. Skrzyżowała ramiona na piersi.
- Niech pan sobie odejmuje ile chce, ale przyszłam w sprawie eliksiru!
- Jakiego znowu eliksiru? - Zapytał lekko zbity z tropu.
- Tego, który obiecał pan pomóc mi uwarzyć dla.. moich rodziców. – Zagryzła wargę i spuściła wzrok. Snape wyprostował się z godnością.
- Granger myślę, że tym możemy porozmawiać innym razem. Dobranoc.
Zatrzasnął jej drzwi przed nosem, a ona nie wierząc w jego zachowanie, stała i wpatrywała się w drzwi, jakby miały ustąpić pod jej wzrokiem. Co mu odbiło? Niedawno sam proponował pomoc, był taki czuły i wyrozumiały. A dzisiaj? Nie dał jej nawet dojść do słowa. Zrezygnowana odeszła i wróciła do siebie. Trudno, jeśli nie chce, to sama sobie poradzi. Otworzyła „Eliksiry nie dla półgłówków” i zaczęła robić notatki, przerażona ilością składników, które jakimś cudem musiała zdobyć.
Nazajutrz większość uczniów wiedziała już co spotkało rodziców Anthony'ego i nikt nie ukrywał przerażenia. Każdy bał się o swoich bliskich, ale także o siebie. Hogwart był jeszcze bezpieczny, ale Hermiona odczuwała niepokój za każdym razem, gdy wyliczała sobie słabe punkty obronne szkoły. Wiedziała, że jeśli nastąpi zmasowany atak albo, co gorsza, któryś z uczniów wpuści do środka Śmierciożerców to byli praktycznie bez szans. Załamywała również ręce, ślęcząc kolejny wieczór nad książkami i szukając alternatywnych składników do eliksiru. Potrzebowała jakiś zamienników, bo większości nie było szansy zdobyć. Wciąż była wściekła na Snape’a który nagle stał się zimny i bardziej nietoperzasty niż kiedykolwiek. Na ich wieczornych spotkaniach wydawał jedynie polecenia i wydzierał się za każdym razem, gdy w ogóle usłyszał, że oddycha. Długo analizowała ich wcześniejsze relacje, zastanawiając się, gdzie popełniła błąd i skąd na nagła złość oraz agresja z jego strony. Ale im dłużej nad tym myślała, tym głupsza się czuła.
Zrezygnowana spojrzała na zegarek i jęknęła w duchu. Po zwycięskim meczu Gryfonów nie pozostał ani jeden ognik radości, zastąpił go smutek i strach.
Hermiona wypatrywała z trudem przyjaciół, siedząc pod zadaszonymi trybunami. Też mi coś, mecz w taką pogodę. Jęknęła, gdy komentator ogłosił kolejny punkt dla Krukonow. Nie żeby należała do fanów quidditcha - przeciwnie - miotła i ona nie szły za sobą w parze. Wolałaby siedzieć teraz przed kominkiem i stosem wypracowań niż marznąć na dworze w połowie stycznia. No ale w końcu to Gryffindor grał - jej przyjaciele, których przyszła wspierać i kibicować.
- Cho siedzi Harry'emu na ogonie! - Nevile wyglądał na naprawdę oburzonego tym faktem, aż się roześmiała. - Spójrz Hermiono, przykleiła się do niego!
Usiadł zrezygnowany kiedy Harry kolejny raz nie złapał znicza. Dasz radę, pomyślała.
- Nevile przecież wygramy! To przecież Harry!
Chłopak jakby rozchmurzył się i wstał, ponownie wykrzykując doping dla Gryfonów.
Przyglądała się Ronowi, który z gracją odbijał kafle, nie pozwalając zdobyć więcej punktów Krukonom. Prezentował się naprawdę świetnie - nigdy nie pomyślałaby, że jak taki uzdolniony. Nie raz, nie dwa widziała go na miotle, ale jednak to były wygłupy i gry, a teraz rozgrywali prawdziwy mecz i był całkowicie skupiony.
Harry ponownie zanurkował w dół i wstrzymała powietrze widząc jak zbliża się do ziemi. Nevile również wydał z siebie okrzyk pełen zaskoczenia i rozluźnili się dopiero, gdy Harry tuż nad ziemią zrobił zwrot, a w jego dłoni złoty znicz powoli przestawał trzepotać skrzydełkami. Na trybunach rozległy się wiwaty i pomimo trwającej ulewy Gryfoni wylądowali na ziemi i gratulowali sobie wzajemnie.
- Brawo! Brawo Harry! Ron! Jesteście najlepsi! Gryffindor górą!
Hermiona przyglądała się rozbawiona Nevilowi, którego rozpierała duma i radość.
W pokoju wspólnym, tak jak się spodziewała, wiwaty i gratulacje nie miały końca. Rozsiadła się w fotelu i uśmiechnęła. Radość innych była zaraźliwa, poza tym dawno nie była w salonie Gryffindoru i naszła ja nostalgia. Ginny usiadła obok niej, śmiejąc się wesoło i ugryzła kremówkę, którą jakiś trzecioklasista zwędził z kuchni.
- Ale daliśmy czadu! – Ruda wyglądała jak tykająca bomba, która zaraz wybuchnie na co Hermiona roześmiała się i objęła przyjaciółkę ramieniem.
- To fakt! Myślałam już, że Harry nie złapie tego znicza! – Wyszczerzyła się w uśmiechu, puszczając Ginny. Wstała fotela i podeszła do Harrego i Rona, którzy byli właśnie otoczeni wianuszkiem fanów. – Gratuluję chłopcy! Naprawdę świetny mecz.
- No proszę, nigdy nie sądziłem, że usłyszę takie słowa od Hermiony. – Ron zaśmiał się wesoło,a Harry poklepał go radośnie po plecach.
Zabawa w pokoju wspólnym trwała dopóki nie wpadła McGonagall o północy i odebrała im dwadzieścia punktów, surowo skarciła, zwłaszcza Hermione, jako że była prefekt naczelną i wypadła jak burza. Pożegnała się z przyjaciółmi i ruszyła w kierunku własnych komnat, czując jak rozpiera ją szczęście. Dawno nie było w Hogwarcie takiego powiewu radości – pomyślała.
Mijała właśnie korytarz, w którym znajdowało się wejście do gabinetu dyrektora, gdy posąg odsunął się i wyszła profesor Sprout, prowadząc ucznia. Chłopiec miał zapuchnięte oczy i wyglądał na co najwyżej dwanaście lat. Zatrzymała się w pół kroku, przyglądając tej dwójce. Profesor McGonagall wyszła zaraz z nimi i poklepała Pomonę po ramieniu, kręcąc ze smutkiem głową. Obie wyglądały na przygnębione i zarazem wściekłe, a Hermiona wpatrywała się w nie, zastanawiając co się właśnie stało. Opiekunka Gryffindoru spojrzała w jej stronę, zmarszczyła brwi i pożegnawszy się z nauczycielką, podeszła do niej.
- Dlaczego kręcisz się po korytarzach panno Granger? – Jej głos zadrżał i brzmiała na zmęczoną.
- Wracałam właśnie do siebie z pokoju wspólnego. – Hermiona zdziwiła się tym pytaniem, bo przecież dopiero co pogoniła ich wszystkich.
- Tak, tak, faktycznie. Przepraszam, to było trudne... – Westchnęła i usiadła na ławce pod ścianą, po czym zamknęła oczy.
- Pani profesor, co się stało? – Usiadła obok niej i czując niepokój, spojrzała na twarz kobiety.
- Coś strasznego Hermiono. – Uniosła powieki. – Ten chłopiec, to Anthony Swan, jest z Hufflepuff’u. – Skinęła głową, zdążyła tyle sama wywnioskować widząc go w towarzystwie profesor Sprout. – Dotarła do nas informacja, że.. zabito jego rodziców. Dziś wieczorem. – Hermiona zaciągnęła się gwałtownie powietrzem i poczuła kamień na dnie brzucha.
- Dlaczego pani profesor?
Kobieta pokręciła smutno głową. Westchnęła i kontynuowała:
- Dlatego, że byli mugolami. Śmierciożercy się za nich wzięli, wkrótce nie będzie już kogo ratować. – Ukryła twarz w dłoniach i zachowywała się jakby była bliska płaczu. Hermiona wpatrywała się w nią tępo, nie wiedząc co zrobić. Jeśli McGonagall traciła powoli wiarę w powodzenie.. Co jeśli naprawdę przegrają tę wojnę? Zginą wszyscy bliscy jej ludzie. Rodzice. Poczuła jak dech zaparło jej w piersiach. Oni są mugolami, ona jest czarownicą, w Hogwarcie do tego przyjaciółką Pottera. Jeśli znaleźli rodziców jakiegoś chłopca, który miał pecha, że właśnie na nich padło to co z jej rodziną?
- Pani profesor, może zaprowadzić panią do skrzydła szpitalnego? – Powiedziała cicho, a nauczycielka pokręciła głową i wstała.
- Dziękuję, ale wszystko dobrze. Zmykaj do siebie, no już. – Uśmiechnęła się smutno, po czym sama odeszła w stronę swoich komnat. Hermiona poczekała jeszcze chwilę, a potem zawróciła w stronę schodów i jak najciszej potrafiła zbiegła do lochów. Nie mogła dłużej czekać, musiała ich ukryć, sprawić żeby zapomnieli.
- Profesorze! – Zastukała do drzwi niecierpliwie. Sięgnęła klamkę i ze złością zobaczyła, ze drzwi nie ustępują pod jej uporem. Snape ją zabije za szwędanie się o tej godzinie, do tego pewnie go obudzi, ale trudno. – Niech mnie pan wpuści!
Drzwi otworzyły się gwałtownie, a w nich stanął sam Mistrz Eliksirów. Wciąż był ubrany w surdut i swoją szatę – zapewne wcale nie spał. Wpatrywał się wściekle w Gryfonkę, a po chwili nachylił tak że ich nosy prawie się stykały.
- Granger! To już jest gruba przesada. Nie przypominam sobie bym zapraszał cię na nocne schadzki, a zapewniam cię, że zorientowałabyś się gdyby tak było. – Syknął cicho, a ją przeszedł dreszcz. Przecież nie wpadła na herbatę!
- Ale panie profe…
- Milcz, Granger! – Zmierzył ją wzrokiem. – Pięćdziesiąt punktów od Gryffindoru za łażenie po nocach i przeszkadzanie nauczycielowi. – Spojrzała na niego zszokowana. Co go ugryzło? A tak, sam się ugryzł. Skrzyżowała ramiona na piersi.
- Niech pan sobie odejmuje ile chce, ale przyszłam w sprawie eliksiru!
- Jakiego znowu eliksiru? - Zapytał lekko zbity z tropu.
- Tego, który obiecał pan pomóc mi uwarzyć dla.. moich rodziców. – Zagryzła wargę i spuściła wzrok. Snape wyprostował się z godnością.
- Granger myślę, że tym możemy porozmawiać innym razem. Dobranoc.
Zatrzasnął jej drzwi przed nosem, a ona nie wierząc w jego zachowanie, stała i wpatrywała się w drzwi, jakby miały ustąpić pod jej wzrokiem. Co mu odbiło? Niedawno sam proponował pomoc, był taki czuły i wyrozumiały. A dzisiaj? Nie dał jej nawet dojść do słowa. Zrezygnowana odeszła i wróciła do siebie. Trudno, jeśli nie chce, to sama sobie poradzi. Otworzyła „Eliksiry nie dla półgłówków” i zaczęła robić notatki, przerażona ilością składników, które jakimś cudem musiała zdobyć.
Nazajutrz większość uczniów wiedziała już co spotkało rodziców Anthony'ego i nikt nie ukrywał przerażenia. Każdy bał się o swoich bliskich, ale także o siebie. Hogwart był jeszcze bezpieczny, ale Hermiona odczuwała niepokój za każdym razem, gdy wyliczała sobie słabe punkty obronne szkoły. Wiedziała, że jeśli nastąpi zmasowany atak albo, co gorsza, któryś z uczniów wpuści do środka Śmierciożerców to byli praktycznie bez szans. Załamywała również ręce, ślęcząc kolejny wieczór nad książkami i szukając alternatywnych składników do eliksiru. Potrzebowała jakiś zamienników, bo większości nie było szansy zdobyć. Wciąż była wściekła na Snape’a który nagle stał się zimny i bardziej nietoperzasty niż kiedykolwiek. Na ich wieczornych spotkaniach wydawał jedynie polecenia i wydzierał się za każdym razem, gdy w ogóle usłyszał, że oddycha. Długo analizowała ich wcześniejsze relacje, zastanawiając się, gdzie popełniła błąd i skąd na nagła złość oraz agresja z jego strony. Ale im dłużej nad tym myślała, tym głupsza się czuła.
Zrezygnowana spojrzała na zegarek i jęknęła w duchu. Po zwycięskim meczu Gryfonów nie pozostał ani jeden ognik radości, zastąpił go smutek i strach.
-To nie tak powinno
być. - Pomyślała, gdy wychodziła z biblioteki i skierowała się do klasy, gdzie
miały się właśnie odbyć zajęcia z obrony przed czarną magią.
Harry i Ron siedzieli już w środku z niezwykle ponurymi minami. Usiadła na swoim miejscu, a Nevile nawet nie podniósł wzroku. Odwróciła się do chłopców i pomachała dłonią przed twarzami.
- Hej, co się z wami dzieje?
Harry podniósł wzrok ale zaraz po tym spuścił spowrotem, a Ron zerknął na niego, po czym przeniósł spojrzenie na Hermionę.
- Harry sobie wyrzuca, że rodzice Anthony'ego to jego wina. – Szepnął, a dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Harry, to prawda? – Nachyliła się do przyjaciela, jednak widziała, że tak łatwo się nie przebije przez jego mur. – Porozmawiaj z nami. Przecież to nie twoja wina! Chyba zgłupiałeś zupełnie tak myśląc. – Westchnęła. – To straszne, ale nic nie możesz na to poradzić.
- No właśnie, jestem całkiem bezradny. – Mruknął pod nosem. Nevile szturchnął ją i obróciła się, napotykając przed sobą wzrok Snape’a.
- Do prawdy wzruszające panie Potter. – Warknął, uśmiechając się złośliwie. Hermiona zerknęła za siebie i widząc, że Harry uniósł głowę, a jego oczy płonęły, przełknęła ślinę. No to się zacznie. – Ale wydaje mi się, że użalaniem się nad sobą nie obronisz się. – Uniósł brew, nie przestając się uśmiechać. Przeszedł klasę na drugą stronę, a Hermiona śledziła go wzrokiem. – Jesteś beznadziejny Potter, więc nie łudź się, że wyjdziesz z tego cały.
- No pan już na pewno o to zadba. – Harry wpatrywał się z nienawiścią w nauczyciela, a Hermiona poczuła jak się w niej gotuje. Jak on mógł mówić takie rzeczy? Pieprzony Snape! A jej wydawało się, że dostrzegła w nim coś więcej.
- Potter dobrze ci radzę, nie pozwalaj sobie. – Momentalnie zjawił się przy ich ławce. Teraz z bliska mogła zobaczyć, że na twarzy nauczyciela wypisana była wściekłość, ale też.. ból. Złość z niej uleciała i uświadomiła sobie, że on również musiał przeżyć śmierć rodziców tego chłopca. W końcu musiał o tym wiedzieć, przecież był poplecznikiem samego Voldemorta.
Harry chciał coś jeszcze dodać, ale Ron kopnął go pod stolikiem i ugryzł się w język. Snape uśmiechnął się triumfalnie i przeszedł na środek klasy, a Hermiona miała prawdziwą mieszankę wybuchową uczuć. Z jednej strony gniewała się na niego, że zachowywał się jak skończony dupek, ale z drugiej strony chciała mu pomóc, sprawić żeby przestał się obwiniać. Ale tak naprawdę co wiedziała o jego życiu? O jego spotkaniach z Voldemortem?
- Gryffindor traci piętnaście punktów dzięki uprzejmości pana Pottera. A teraz cisza i zaczynamy zajęcia, chyba że ktoś jeszcze chce zrobić szopkę. – Spojrzał wymownie na Hermionę, a ta uniosła brew i prychnęła. Nie, zdecydowanie była wściekła na niego.
Harry i Ron siedzieli już w środku z niezwykle ponurymi minami. Usiadła na swoim miejscu, a Nevile nawet nie podniósł wzroku. Odwróciła się do chłopców i pomachała dłonią przed twarzami.
- Hej, co się z wami dzieje?
Harry podniósł wzrok ale zaraz po tym spuścił spowrotem, a Ron zerknął na niego, po czym przeniósł spojrzenie na Hermionę.
- Harry sobie wyrzuca, że rodzice Anthony'ego to jego wina. – Szepnął, a dziewczyna zmarszczyła brwi.
- Harry, to prawda? – Nachyliła się do przyjaciela, jednak widziała, że tak łatwo się nie przebije przez jego mur. – Porozmawiaj z nami. Przecież to nie twoja wina! Chyba zgłupiałeś zupełnie tak myśląc. – Westchnęła. – To straszne, ale nic nie możesz na to poradzić.
- No właśnie, jestem całkiem bezradny. – Mruknął pod nosem. Nevile szturchnął ją i obróciła się, napotykając przed sobą wzrok Snape’a.
- Do prawdy wzruszające panie Potter. – Warknął, uśmiechając się złośliwie. Hermiona zerknęła za siebie i widząc, że Harry uniósł głowę, a jego oczy płonęły, przełknęła ślinę. No to się zacznie. – Ale wydaje mi się, że użalaniem się nad sobą nie obronisz się. – Uniósł brew, nie przestając się uśmiechać. Przeszedł klasę na drugą stronę, a Hermiona śledziła go wzrokiem. – Jesteś beznadziejny Potter, więc nie łudź się, że wyjdziesz z tego cały.
- No pan już na pewno o to zadba. – Harry wpatrywał się z nienawiścią w nauczyciela, a Hermiona poczuła jak się w niej gotuje. Jak on mógł mówić takie rzeczy? Pieprzony Snape! A jej wydawało się, że dostrzegła w nim coś więcej.
- Potter dobrze ci radzę, nie pozwalaj sobie. – Momentalnie zjawił się przy ich ławce. Teraz z bliska mogła zobaczyć, że na twarzy nauczyciela wypisana była wściekłość, ale też.. ból. Złość z niej uleciała i uświadomiła sobie, że on również musiał przeżyć śmierć rodziców tego chłopca. W końcu musiał o tym wiedzieć, przecież był poplecznikiem samego Voldemorta.
Harry chciał coś jeszcze dodać, ale Ron kopnął go pod stolikiem i ugryzł się w język. Snape uśmiechnął się triumfalnie i przeszedł na środek klasy, a Hermiona miała prawdziwą mieszankę wybuchową uczuć. Z jednej strony gniewała się na niego, że zachowywał się jak skończony dupek, ale z drugiej strony chciała mu pomóc, sprawić żeby przestał się obwiniać. Ale tak naprawdę co wiedziała o jego życiu? O jego spotkaniach z Voldemortem?
- Gryffindor traci piętnaście punktów dzięki uprzejmości pana Pottera. A teraz cisza i zaczynamy zajęcia, chyba że ktoś jeszcze chce zrobić szopkę. – Spojrzał wymownie na Hermionę, a ta uniosła brew i prychnęła. Nie, zdecydowanie była wściekła na niego.
Po tym przedstawieniu miała wrażenie, ze wszystko się jeszcze
pogorszyło. Harry nie chodził już naburmuszony - nie, chodził wściekły i
wyżywał się na każdym. Dopiero, gdy Dumbledore zaprosił go do siebie, trochę
się opanował. Co dziwniejsze, zaprosił również Hermionę. Niepewna stawiła się z
przyjacielem o dwudziestej w jego gabinecie.
- Dobry wieczór. Wchodźcie. – Weszli niepewnie do środka i usiedli na krzesłach przed jego biurkiem. – Pewnie zastanawiacie się po co sprowadzam tutaj waszą dwójkę. Otóż, mam dla was pewne zadnie.
Hermiona wciągnęła powietrze, a Harry uśmiechnął się szeroko. Dlaczego wysyłał właśnie ich? Czyżby znalazł kolejnego horkruksa?
- Panie dyrektorze, znalazł pan następnego? – Harry zdawał się czytać jej w myślach, bo zapytał na głos. Siwy mężczyzna uśmiechnął się smutno i pokręcił przecząco głową. Harry zrezygnowany zapadł się na krześle.
- Nie, ale jest ktoś kogo musicie sprowadzić dla mnie.
- Kogo takiego?
- Widzicie, nie bez powodu proszę o to waszą dwójkę. – Zmierzył ich wzrokiem znad swoich okularów. – Nazywa się Tobias Flamel i jest wnukiem nikogo innego jak Nicholasa Flamela.
Hermiona uśmiechnęła się szeroko, nie wierząc własnym uszom.
- Co takiego? Ale przecież on nie miał rodziny!
Dyrektor skinął głową.
- Oficjalnie nie miał, ale pewne rzeczy da się ukryć.
- Profesorze, a po co mamy właściwie go ściągnąć do Hogwartu? – Harry ożywił się trochę, sama myśl o zadaniu w terenie zdawała się go zadowalać.
- Ponieważ posiada on coś co jest mi bardzo potrzebne. – Uniósł dłoń by ich uciszyć. – Nie zaprzątajcie sobie tym głowy. Waszym zadaniem jest sprawić by zechciał się przyłączyć do nas.
- A dlaczego właśnie my?
- Ponieważ wiem, że Harry i jego sława przeważą na szali, a twoja inteligencja Hermiono jest dodatkowym atutem. Poza tym wiem, że wasza dwójka poradzi sobie w razie zagrożenia. Oczywiście jeden wasz sygnał, a cały Zakon jest w pogotowiu.
- Dobry wieczór. Wchodźcie. – Weszli niepewnie do środka i usiedli na krzesłach przed jego biurkiem. – Pewnie zastanawiacie się po co sprowadzam tutaj waszą dwójkę. Otóż, mam dla was pewne zadnie.
Hermiona wciągnęła powietrze, a Harry uśmiechnął się szeroko. Dlaczego wysyłał właśnie ich? Czyżby znalazł kolejnego horkruksa?
- Panie dyrektorze, znalazł pan następnego? – Harry zdawał się czytać jej w myślach, bo zapytał na głos. Siwy mężczyzna uśmiechnął się smutno i pokręcił przecząco głową. Harry zrezygnowany zapadł się na krześle.
- Nie, ale jest ktoś kogo musicie sprowadzić dla mnie.
- Kogo takiego?
- Widzicie, nie bez powodu proszę o to waszą dwójkę. – Zmierzył ich wzrokiem znad swoich okularów. – Nazywa się Tobias Flamel i jest wnukiem nikogo innego jak Nicholasa Flamela.
Hermiona uśmiechnęła się szeroko, nie wierząc własnym uszom.
- Co takiego? Ale przecież on nie miał rodziny!
Dyrektor skinął głową.
- Oficjalnie nie miał, ale pewne rzeczy da się ukryć.
- Profesorze, a po co mamy właściwie go ściągnąć do Hogwartu? – Harry ożywił się trochę, sama myśl o zadaniu w terenie zdawała się go zadowalać.
- Ponieważ posiada on coś co jest mi bardzo potrzebne. – Uniósł dłoń by ich uciszyć. – Nie zaprzątajcie sobie tym głowy. Waszym zadaniem jest sprawić by zechciał się przyłączyć do nas.
- A dlaczego właśnie my?
- Ponieważ wiem, że Harry i jego sława przeważą na szali, a twoja inteligencja Hermiono jest dodatkowym atutem. Poza tym wiem, że wasza dwójka poradzi sobie w razie zagrożenia. Oczywiście jeden wasz sygnał, a cały Zakon jest w pogotowiu.
Obawiała się tego co mogło ich czekać, gdy w piątkowy wieczór
pakowała swoją torebkę. Rozejrzała się po pokoju, chyba zabrała wszystko co
było niezbędne. Usłyszała ciche pukanie do drzwi i pewna, że to Harry,
zaczesała włosy w kitkę i otworzyła je. Zamarła widząc w progu Snape’a. A ten
skąd się tutaj wziął? Odsunęła się i gestem zaprosiła go do środka. Nie
wiedziała za bardzo co powiedzieć i jak się w ogóle zachować, bo nie była pewna
czy chwilowo jest pokojowo nastawiony, czy też zaraz wybuchnie i zmiecie ją z
powierzchni Hogwartu swoją złością.
- O co chodzi, panie profesorze? – Nie mogła wytrzymać tego milczenia i spojrzała na niego. Wpatrywał się w nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Nie tchórz jak podczas walki z Malfoy'em. – Przewróciła oczami. Musiał do tego nawiązać, no nie? Dzień byłby za piękny gdyby nie usłyszała wrednego komentarza z jego strony. – Mówię poważnie, możliwe, że będziecie zmuszeni do walki, a wtedy nie chcę widzieć wahania z twojej strony.
- Widzieć? – Podeszła niepewnie, marszcząc brwi. Czy próbował jej właśnie coś przekazać? Skinął głową.
- Tak, ktoś może się zorientować, że Potter opuścił Hogwart i staniecie się potencjalnym celem. Oboje. – Ostanie słowo podkreślił, a ona zadrżała.
- Panie profesorze, czy mogę o coś prosić? – Uniósł brwi i już miał coś powiedzieć, gdy zamknął usta i skinął. – Niech pan uważa na siebie jeśli będzie w grupie potencjalnych wrogów.
Roześmiał się, a ona przewróciła oczami. Był taki pewny siebie, ale przez te miesiące zdążyła zauważyć, że gdyby coś im groziło, zasłoniłby ich własnym ciałem. Tak jak wtedy, gdy Lupin się przemienił w wilkołaka. Nie chciała tego. Odczuwała niepokój na myśl, że znowu mógłby znaleźć się w skrzydle szpitalnym, albo co gorsza w ogóle się nie odnaleźć. W ostatnich dniach uświadomiła sobie, że zły humor i ogólne zrezygnowanie wywołuje u niej głównie jego osoba. To, że znowu ją odrzucał, gdy myślała, że właśnie coś zaczyna się między nimi dziać.
- Muszę już iść Granger. – Nie wiedziała czy mówił to do niej czy do siebie, bo nadal stał w miejscu i wpatrywał się jej prosto w oczy, a ona nie pozostawała mu dłużna. I wtedy uderzyło w nią, że wcale nie chce żeby sobie poszedł, że chciałaby aby został, żeby wyruszył z nimi, bo właśnie przy nim czuła się bezpieczna. I chociaż był nauczycielem, ba dziewiętnaście lat starszym stwierdziła, że wcale jej to nie przeszkadza – przeciwnie – zdawało się być dodatkowym atutem. Błądziła wzrokiem po jego twarzy, próbując zapamiętać atramentowe oczy, które wpatrywały się w nią z uporem, haczykowaty nos, który dodawał mu męskości, wąskich ust, które były lekko rozchylone i miała ochotę… Rozległo się pukanie do drzwi. Hermiona jak wyrwana ze snu potrząsnęła głową i zarumieniła się, widząc, że odległość między nimi niebezpiecznie się zmniejszyła. Snape skrzywił się i spojrzał na drzwi.
- Niech pan wejdzie do mojej sypialni. – Szepnęła, a on uniósł brew zalotnie, uśmiechając się przy tym złośliwie. Przewróciła oczami, ale mimowolnie roześmiała się. Upewniwszy się, że zniknął za drzwiami, otworzyła wejściowe.
- Gotowa? – Harry stał ubrany w ciepłą kurtkę i wyglądał na niezwykle podekscytowanego.
- Tak, już idę. Tylko wezmę torebkę.
- Dobra, poczekam tutaj. Tylko spiesz się, bo McGonagall za dziesięć minut ma nam otworzyć bramę.
Zamknęła drzwi i weszła do sypialni, gdzie leżała jej torebka. Snape stał tam, a ona miała ochotę roześmiać się na widok niepewności na jego twarzy. Czyżby zawstydzała go dziewczyńska sypialnia? Chwyciła torbę i przerzuciła sobie przez ramię.
- No, to do widzenia, panie profesorze.
- Uważaj Granger i nie zrób z siebie kretynki.
Zacisnęła wargi i wyszła z pokoju. Jak zwykle nietoperz pełen miłości i sympatii. Ale przyszedł, to znaczy, że też się o nią martwił. Ta świadomość wywołała na jej twarzy triumfalny uśmiech, który zniknął zaraz za drzwiami do komnat, gdy ruszyła ramię w ramię z Harry'm na szkolne błonia.
- O co chodzi, panie profesorze? – Nie mogła wytrzymać tego milczenia i spojrzała na niego. Wpatrywał się w nią z nieprzeniknionym wyrazem twarzy.
- Nie tchórz jak podczas walki z Malfoy'em. – Przewróciła oczami. Musiał do tego nawiązać, no nie? Dzień byłby za piękny gdyby nie usłyszała wrednego komentarza z jego strony. – Mówię poważnie, możliwe, że będziecie zmuszeni do walki, a wtedy nie chcę widzieć wahania z twojej strony.
- Widzieć? – Podeszła niepewnie, marszcząc brwi. Czy próbował jej właśnie coś przekazać? Skinął głową.
- Tak, ktoś może się zorientować, że Potter opuścił Hogwart i staniecie się potencjalnym celem. Oboje. – Ostanie słowo podkreślił, a ona zadrżała.
- Panie profesorze, czy mogę o coś prosić? – Uniósł brwi i już miał coś powiedzieć, gdy zamknął usta i skinął. – Niech pan uważa na siebie jeśli będzie w grupie potencjalnych wrogów.
Roześmiał się, a ona przewróciła oczami. Był taki pewny siebie, ale przez te miesiące zdążyła zauważyć, że gdyby coś im groziło, zasłoniłby ich własnym ciałem. Tak jak wtedy, gdy Lupin się przemienił w wilkołaka. Nie chciała tego. Odczuwała niepokój na myśl, że znowu mógłby znaleźć się w skrzydle szpitalnym, albo co gorsza w ogóle się nie odnaleźć. W ostatnich dniach uświadomiła sobie, że zły humor i ogólne zrezygnowanie wywołuje u niej głównie jego osoba. To, że znowu ją odrzucał, gdy myślała, że właśnie coś zaczyna się między nimi dziać.
- Muszę już iść Granger. – Nie wiedziała czy mówił to do niej czy do siebie, bo nadal stał w miejscu i wpatrywał się jej prosto w oczy, a ona nie pozostawała mu dłużna. I wtedy uderzyło w nią, że wcale nie chce żeby sobie poszedł, że chciałaby aby został, żeby wyruszył z nimi, bo właśnie przy nim czuła się bezpieczna. I chociaż był nauczycielem, ba dziewiętnaście lat starszym stwierdziła, że wcale jej to nie przeszkadza – przeciwnie – zdawało się być dodatkowym atutem. Błądziła wzrokiem po jego twarzy, próbując zapamiętać atramentowe oczy, które wpatrywały się w nią z uporem, haczykowaty nos, który dodawał mu męskości, wąskich ust, które były lekko rozchylone i miała ochotę… Rozległo się pukanie do drzwi. Hermiona jak wyrwana ze snu potrząsnęła głową i zarumieniła się, widząc, że odległość między nimi niebezpiecznie się zmniejszyła. Snape skrzywił się i spojrzał na drzwi.
- Niech pan wejdzie do mojej sypialni. – Szepnęła, a on uniósł brew zalotnie, uśmiechając się przy tym złośliwie. Przewróciła oczami, ale mimowolnie roześmiała się. Upewniwszy się, że zniknął za drzwiami, otworzyła wejściowe.
- Gotowa? – Harry stał ubrany w ciepłą kurtkę i wyglądał na niezwykle podekscytowanego.
- Tak, już idę. Tylko wezmę torebkę.
- Dobra, poczekam tutaj. Tylko spiesz się, bo McGonagall za dziesięć minut ma nam otworzyć bramę.
Zamknęła drzwi i weszła do sypialni, gdzie leżała jej torebka. Snape stał tam, a ona miała ochotę roześmiać się na widok niepewności na jego twarzy. Czyżby zawstydzała go dziewczyńska sypialnia? Chwyciła torbę i przerzuciła sobie przez ramię.
- No, to do widzenia, panie profesorze.
- Uważaj Granger i nie zrób z siebie kretynki.
Zacisnęła wargi i wyszła z pokoju. Jak zwykle nietoperz pełen miłości i sympatii. Ale przyszedł, to znaczy, że też się o nią martwił. Ta świadomość wywołała na jej twarzy triumfalny uśmiech, który zniknął zaraz za drzwiami do komnat, gdy ruszyła ramię w ramię z Harry'm na szkolne błonia.
***
Szkoda, że jeszcze nie kazała mu ukryć się w szafie, to
byłoby ciekawe doświadczenie. Prychnął i wyszedł z pokoju Gryfonki. Skierował
się do własnych komnat, gdzie rozsiadł się w fotelu i pogrążył w myślach. Nie
mógł zrozumieć swoich intencji co do tej dziewczyny. Nie chciał by cokolwiek
między nimi było, ale coraz mniej był w stanie powstrzymywać się od uczuć,
które wypływały jak koło ratunkowe na wodzie. Westchnął. Ostatni raz czuł, że
uczucia biorą nad nim górę, gdy przyrzekł Dumbledorowi oddanie, w zamian za
ratowanie Lilly. Niestety, poszło to całkowicie na marne. Za każdym razem gdy
patrzył na tego przeklętego Potter'a, widział w jego oczach dziewczynę, którą
kiedyś kochał. Skrzywił się na tę myśl – on przecież nie kochał. Oddał się w
ręce czarnej magii, potędze. Nie potrzebował miłości, nie on.
Poczuł rwący ból w przedramieniu i podwinął rękaw. I zaczyna się – pomyślał, widząc że wąż na przegubie wił się wściekle. Przywołał do siebie swoje szaty Śmierciożercy i wysłał patronusa do Dumbledora, aby był w pogotowiu. Kto wie czego Czarny Pan sobie teraz zażyczy.
Niebo było wyjątkowo rozgwieżdżone, a księżyc oświetlał mu drogę, gdy zbliżał się do szkolnej bramy. Zaraz za nią dotknął Mrocznego Znaku i znalazł się w posiadłości Malfoyów. Wszedł do środka i zaskoczył go nieco widok zgromadzonych Śmierciożerców przy stole. To nie wróżyło niczego dobrego. Przybrał jednak maskę obojętności i oczyścił umysł. Tylko tego mu brakowało – aby Czarny Pan przebrnął przez wszystkie jego rozterki dotyczące pełen uczennicy. Zasiadł przy jego boku, obok Nott'a.
- Dobrze, widzę, że już wszyscy jesteśmy. – Voldemort uśmiechnął się, co wyglądało przerażająco w jego wykonaniu. Długi wąż wił się po ziemi, wzbudzając wstręt i strach zgromadzonych. – Ach, jak cudownie jest mieć takich oddanych przyjaciół!
Bellatrix roześmiała się i przysunęła bliżej swego pana, a Snape przyglądał się temu z odrazą.
- Panie, uczynię wszystko czego zechcesz. – No teraz to miał wrażenie, że zwymiotuje, gdy Bella szczerzyła się do niego. Kiedyś była taką piękną kobietą, a teraz przypominała wrak.
- Spokojnie, moja droga. – odsunął ją od siebie, ku wyraźnemu niezadowoleniu kobiety i wstał. – Od naszych niezawodnych szpiegów wiem, że Potter opuścił dzisiaj szkołę w towarzystwie tej swojej szlamy. – Snape wpatrywał się w swego pana bez żadnego wyrazu, jednak w środku walczył ze sobą aby powstrzymać myśli, które uporczywie napływały. – Severusie, co możesz nam o tym powiedzieć?
- To prawda, Dumbledore wysłał tę dwójkę poza szkołę, jednak nie wiem w jakim celu. – Uśmiechnął się lekko. – Ten głupiec nadal myśli, że jest w stanie go obronić.
- Nie lekceważ go, Severusie! – Voldemort spojrzał na swojego podwładnego. – A jak idą Draconowi przygotowania do jego zadania?
- Panie, do końca roku będzie gotowy i podoła. Jeśli nie, osobiście się tym zajmę.
- Dobrze, bardzo dobrze. – Czarny Pan wyglądał na niezwykle zadowolonego. – Dziś wieczór mamy szansę dorwać Pottera i zabijemy kolejną szlamę. Tak, tego właśnie macie dokonać. Pottera sprowadźcie do mnie, a tę szlamę zabijcie albo zróbcie z nią co chcecie. – Machnął ręką i zajął swoje miejsce, a przy jego boku pojawiła się głowa Naginii, po której przesunął dłonią.
- Panie, myślę, że Dumbledore wyśle Zakon na pomoc tej dwójce.
- I bardzo dobrze, Severusie! Zabijemy ich więcej.
Wszyscy przy stole roześmiali się złowrogo, jednak Snape zachował powagę, czując niepokój w środku. Tym razem miał coś do stracenia.
Poczuł rwący ból w przedramieniu i podwinął rękaw. I zaczyna się – pomyślał, widząc że wąż na przegubie wił się wściekle. Przywołał do siebie swoje szaty Śmierciożercy i wysłał patronusa do Dumbledora, aby był w pogotowiu. Kto wie czego Czarny Pan sobie teraz zażyczy.
Niebo było wyjątkowo rozgwieżdżone, a księżyc oświetlał mu drogę, gdy zbliżał się do szkolnej bramy. Zaraz za nią dotknął Mrocznego Znaku i znalazł się w posiadłości Malfoyów. Wszedł do środka i zaskoczył go nieco widok zgromadzonych Śmierciożerców przy stole. To nie wróżyło niczego dobrego. Przybrał jednak maskę obojętności i oczyścił umysł. Tylko tego mu brakowało – aby Czarny Pan przebrnął przez wszystkie jego rozterki dotyczące pełen uczennicy. Zasiadł przy jego boku, obok Nott'a.
- Dobrze, widzę, że już wszyscy jesteśmy. – Voldemort uśmiechnął się, co wyglądało przerażająco w jego wykonaniu. Długi wąż wił się po ziemi, wzbudzając wstręt i strach zgromadzonych. – Ach, jak cudownie jest mieć takich oddanych przyjaciół!
Bellatrix roześmiała się i przysunęła bliżej swego pana, a Snape przyglądał się temu z odrazą.
- Panie, uczynię wszystko czego zechcesz. – No teraz to miał wrażenie, że zwymiotuje, gdy Bella szczerzyła się do niego. Kiedyś była taką piękną kobietą, a teraz przypominała wrak.
- Spokojnie, moja droga. – odsunął ją od siebie, ku wyraźnemu niezadowoleniu kobiety i wstał. – Od naszych niezawodnych szpiegów wiem, że Potter opuścił dzisiaj szkołę w towarzystwie tej swojej szlamy. – Snape wpatrywał się w swego pana bez żadnego wyrazu, jednak w środku walczył ze sobą aby powstrzymać myśli, które uporczywie napływały. – Severusie, co możesz nam o tym powiedzieć?
- To prawda, Dumbledore wysłał tę dwójkę poza szkołę, jednak nie wiem w jakim celu. – Uśmiechnął się lekko. – Ten głupiec nadal myśli, że jest w stanie go obronić.
- Nie lekceważ go, Severusie! – Voldemort spojrzał na swojego podwładnego. – A jak idą Draconowi przygotowania do jego zadania?
- Panie, do końca roku będzie gotowy i podoła. Jeśli nie, osobiście się tym zajmę.
- Dobrze, bardzo dobrze. – Czarny Pan wyglądał na niezwykle zadowolonego. – Dziś wieczór mamy szansę dorwać Pottera i zabijemy kolejną szlamę. Tak, tego właśnie macie dokonać. Pottera sprowadźcie do mnie, a tę szlamę zabijcie albo zróbcie z nią co chcecie. – Machnął ręką i zajął swoje miejsce, a przy jego boku pojawiła się głowa Naginii, po której przesunął dłonią.
- Panie, myślę, że Dumbledore wyśle Zakon na pomoc tej dwójce.
- I bardzo dobrze, Severusie! Zabijemy ich więcej.
Wszyscy przy stole roześmiali się złowrogo, jednak Snape zachował powagę, czując niepokój w środku. Tym razem miał coś do stracenia.
Harry wpatrywał się niepewnie w starą ruderę, która wyglądała
jakby zaraz miała się zawalić. To tutaj mieszkał potomek Nicholasa Flamela?
Widział to samo zwątpienie na twarzy Hermiony, jednak ona ruszyła przed siebie.
- To na pewno jakieś zaklęcie Harry, pewnie udaje, że wcale tutaj nie mieszka.
- Pewnie masz rację. – Ale wcale nie wyglądał na przekonanego. – Jak myślisz, czego Dumbledore może od niego chcieć?
Pokręciła głową.
- Nie wiem. – Ale gdzieś z tyłu jej głowy myślała o tym i bała się, że to wcale nic dobrego. Przez ostatnie miesiące Dumbledore przestał się kojarzyć jej z przyjacielem albo dobrym dziadkiem. Miała wrażenie, że gdzieś głęboko ukrywał plan, który wcale nie był dobry dla każdego. Nie chciała jednak dzielić się z nikim swoimi wątpliwościami.
Podeszli do drzwi i Harry zapukał, jednak nikt nie otworzył. Hermiona przyłożyła palec do ust i po chichu weszła do środka. Rozejrzeli się, panował chaos. Meble leżały połamane, ściany były obdarte i dom wyglądał tak jakby dawno nikogo w nim nie było.
- Dumbledore jest pewny, że to tutaj?
- Nie wiem… Takie dał mi wskazówki do aportacji. – Nie pomyliła się, nie to było niemożliwe. Przeszli do pomieszczenia, które musiało być salonem. Nic tu nie było i zaczęła naprawdę wątpić czy dobrze trafili.
- Wiesz, dom Slughorna wyglądał podobnie gdy byliśmy u niego w wakacje. I udawał fotel.
- Że co?
- No fotel, wiesz transmutował się. – Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie nauczyciela, a Hermiona pokręciła rozbawiona głową. Kto by pomyślał.
Nagle za plecami rozległ się szelest. Odwrócili się gwałtownie, unosząc w gotowości różdżki. Snape stał przy drzwiach, wpatrując się w nich ostrym, chłodnym wzrokiem. Hermiona zadrżała, ale chciała już opuścić różdżkę, gdy za jego plecami dostrzegła kolejne czarne kształty. O mój Boże – pomyślała i czuła jak węzeł zaciska się w jej żołądku. Harry również wyglądał na przerażonego. Chwycił ja za rękę i pociągnął w stronę przeciwną.
- Reducto! – Krzyknął, a z końca różdżki wystrzelił czerwony promień, który zrobił sporą dziurę w ścianie budynku. Wybiegli na zewnątrz i puścili się pędem w stronę lasu, który był na pobliskim wzgórzu. Hermiona nigdy nie czuła się tak przerażona, no może poza tą nocą w Ministerstwie. Jednak byli sami. Harry gnał przed siebie, co chwila obracając się za siebie. Wiedziała, że ich dopadną, to było pewne. Usłyszała za sobą śmiech i zamarła, widząc, że Harry się zatrzymał. Dopadła go i pchnęła w stronę drzew.
- Rusz się! – Krzyknęła, a on z oporem ponownie zaczął biec. Tego się właśnie obawiała, że będzie chciał się zemścić na Bellatrix. Wpadli między drzewa. Czuła się jak zwierzyna uciekająca przed myśliwym i to była kwestia czasu aż ich dopadną. Ale nie mogli, nie mogli złapać Harry'ego! Błagała w myślach by Snape przekazał Zakonowi wiadomość o ataku, ale gdy zobaczyła go w drzwiach zżerało ją przeczucie, że tego nie zrobił.
Koło głowy śmignął jej zielony promień. Pisnęła, a łzy cisnęły się jej do oczu. Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa i nagle potknęła się oraz opadła na kolana. Harry natychmiast zjawił się przy niej z wyciągniętą różdżką.
- Harry uciekaj. – Szepnęła przez łzy, widząc jak powoli otacza ich krąg Śmierciożerców. – Idź póki możesz! – Chłopak jednak nie ruszył się z miejsca i pomógł jej wstać z ziemi. Drżącą ręką trzymała przed sobą różdżkę, przypominając sobie każde zaklęcie, które ćwiczyła ze Snape'm. Ale tutaj nie był tylko jeden mistrz pojedynków, nie, tutaj czaiła się cała grupa czarnoksiężników, którzy nie mieli oporów przed zabiciem jej.
- Protego! – Harry rzucił tarczę w ostatniej chwili i czerwony promień odbił się od niej. Musiała się zebrać do kupy! Zaczęła odpowiadać atakiem i to samo uczynił jej towarzysz. Na zmianę rzucali zaklęcia z tarczami.
- Bieżcie Pottera żywego! – Zawołał ktoś z kręgu i odwróciła się w momencie, kiedy jeden ze Śmierciożerców podszedł do nich od tyłu. Odrzuciła go zaklęciem i zacięcie broniła się, gdy naprzeciwko niej stanął nie kto inny jak Severus Snape. Nie oszczędzał jej. Różdżka wypadła jej z dłoni i widziała, że zawahał się przez sekundę, ale tyle wystarczyło by Harry zasłonił ją własną tarczą. W duchu dziękowała Merlinowi, że tak dobrze zdążyła już poznać Snape’a w walce. Ale było ich zbyt wielu – tracili powoli siły i nie byli w stanie odpierać ich ataku. Nagle zza drzewa wyłonił się wysoki mężczyzna. Jego jasnewłosy powiewały delikatnie na wietrze.
- Wiejcie stąd! – Krzyknął i nie trzeba było im dwa razy powtarzać. Ruszyli przed siebie i kątem oka dostrzegła, że biegnie za nimi, odbijając zaklęcia Śmierciożerców. Tuż obok niej pojawiła się czarna maska i nie wahając się, ugodziła w nią zaklęciem. – Musimy się aportować, już!
Hermiona złapała Harrego za ramię i upewniwszy się, że mają wolny teren pomyślała o Hogwarcie. Stanęli przed bramą, a obok dostrzegła blond-włosego chłopaka, który wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia lat.
- Czy wyście zwariowali?! – Rzucił się do nich z wściekłością wypisaną na twarzy. Harry odruchowo przepchnął Hermionę za siebie, zasłaniając ją własnym ciałem. – Potter poza Hogwartem, co myślałeś? Że Ten Którego Imienia nie wolno wymawiać się o tym nie dowie?! Co za banda kretynów.
- Dumbledore nas wysłał! – Harry wyglądał na urażonego słowami mężczyzny. Hermiona wyszła zza jego pleców.
- Szukaliśmy Tobiasa Flamel’a. – Mężczyzna spiął się lekko, a ona uniosła brew. Coś jej podpowiadało, że to właśnie on.
- Po jaką cholerę?
- Żeby się do nas przyłączył. – Blondyn roześmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Naprawdę uważacie, że normalny czarodziej wchodziłby w to bagno z własnej woli?
Zamyśliła się. Chłopak wyglądał na naprawdę bardzo młodego, czego Dumbledore mógł chcieć od niego? Przytaknęła.
- Przecież o to chodzi, żeby zgromadzić siły i razem go pokonać. – Harry zirytowany westchnął i pomasował czoło. – Voldemort jest wściekły. – Rzucił, a przyjaciółka spojrzała na niego zmartwiona.
Usłyszeli głosy zza bramy, która nagle otworzyła się.
- Wchodźcie szybko! Merlinie, nic wam nie jest? – McGonagall spanikowana podbiegła do swoich podopiecznych i obejrzała ich jak troskliwa matka. Obrzuciła nieznajomego podejrzliwym spojrzeniem, jednak Dumbledore podszedł do niego z uśmiechem.
- Dziękuję ci Tobiasie za pomoc, nie sądziłem, że Voldemort tak szybko zareaguje. – Poklepał chłopaka po ramieniu i przeniósł wzrok na Gryfonów. – Moi drodzy jestem wam winny przeprosiny jak mniemam. Nie powinienem był wysyłać waszej dwójki. – Westchnął ciężko. – Severus nie zdążył nas ostrzec, dopiero po tym jak się aportowaliście dostaliśmy jego patronusa.
- Czy profesor już wrócił? – Harry odwrócił głowę w stronę Hermiony i skrzywił się słysząc pytanie. Dziewczyna zignorowała jego minę i z uporem wpatrywała się w dyrektora, który wyglądał jakby nad czymś rozmyślał. Po chwili pokręcił głową.
- Nie, ale myślę, że wkrótce się zjawi. Dobrze, nie stójmy tak tylko chodźmy do środka. – Ruszyli w stronę zamku. Tobias szedł obok Hermiony, rozglądając się po ciemnych błoniach, które oświetlał księżyc. Zerkała to na niego, to na dyrektora, zastanawiając się czego mężczyzna może chcieć od Flamela.
- Ile masz właściwie lat? – Zagadnęła nagle, ciekawa czy również używał kamienia filozofów.
- Dwieście osiemnaście. – Harry otworzył buzię tak szeroko, że jeszcze trochę i zetknęłaby się z ziemią, a Hermiona potknęła się. Dyrektor zachichotał pod nosem, jedynie McGonagall wyglądała na niezadowoloną i szła z poważną miną.
- Naprawdę?! To niesamowite! – Gryfonka pokręciła głową, rozmyślając nad tym ile mogłaby się nauczyć przez tyle lat, ile świata zobaczyć.
Doszli do zamku i po chwili już siedzieli w fotelach w gabinecie dyrektora.
- Cieszę się, że tak świetnie daliście sobie radę. – Dumbledor podszedł do myślodsiewni i zaczął przyglądać się obrazom w jej otchłani.
- Panie profesorze skąd wiedzieli gdzie jesteśmy?
- Harry mój drogi, naprawdę nie wiem. Voldemort musi mieć szpiegów, o których mi nic niewiadomo.
- Pewnie to Snape..
- Harry! – Hermiona spojrzała na niego oburzona. – Uratował nam życie!
- Naprawdę? Dla mnie to wyglądało bardziej tak jakby celował w ciebie różdżką.
- Ale nie rzucił zaklęcia!
- Jak to nie?! Przecież odbiło się od mojej tarczy.
Przygryzła policzki, by nie powiedzieć nic więcej. Niczego nie rozumiał, nie wiedział jaki Snape był w pojedynkach. On się nie wahał. Po prostu dał jej ten ułamek sekundy przewagi. Zamilkła i spuściła wzrok, zastanawiając się kiedy wróci.
- Dobrze kochani, idźcie do siebie i odpocznijcie. – Spojrzał na Tobiasa, który stał niepewnie, opierając się o ścianę. – Ciebie bym prosił abyś został, chciałbym z tobą porozmawiać. – Chłopak skinął głową, uśmiechając się lekko.
Hermiona i Harry wyszli razem. Czuła się strasznie zmęczona, ale była wdzięczna, że żyje. Dobrze, ze Harry pojedynkował się tak świetnie, gdyby ktoś inny stał na jego miejscu, zapewne nie wróciliby w jednym kawałku. Albo wcale.
Na dole schodów prawie zderzyli się z Mistrzem Eliksirów. Omiotła go szybko wzrokiem i odetchnęła widząc, że nie jest ranny. Jego skwaszona jak zawsze mina, mówiła jednak, że wcale nie jest zadowolony.
- Potter! Granger! – Warknął i wyminął ich na schodach. – Następnym razem szybciej się aportujcie, nie zamierzam wam wiecznie tyłków ratować. – Hermiona skinęła skruszona, jednak Harry szykował się już do odpyskowania. Pociągnęła przyjaciela, który protestował, ale poszedł za nią.
Pożegnali się i rozeszli w dwie strony, jednak nie u siebie chciała teraz być. Wróciła pod posąg do gabinetu dyrektora i usiadła na ławce, musiała zaczekać na Snape’a, chciała się upewnić, że na pewno nic mu nie jest.
Ktoś potrząsnął jej ramieniem. Otworzyła oczy i napotkała wzrok nietoperza. O cholera, zasnęła na szkolnym korytarzu.
- Granger! Czy ty kiedykolwiek wbijesz coś do tego pustego łba? – Warknął na nią, jednak czuła jak intensywnie się jej przygląda. – Chodź.
Ruszyła za nim. Zeszli do lochów i przepuścił ją w drzwiach do swojego salonu. Weszła i oparła się o biurko, nie wiedząc dlaczego właściwie ją tutaj ściągnął.
- Panie profesorze? – Zapytała, widząc jak krzywi się i podpiera o fotel. – Może pójść po panią Pomfrey?
- Nawet się nie waż. – Odpowiedział oschle i wziął kilka głębszych wdechów. – Czarny Pan nie był zadowolony, że Potter mu nawiał. – Uśmiechnął się krzywo.
- Dziękuję. – Powiedziała po chwili milczenia i podeszła do niego.
- Granger, dlaczego wcześniej nie uciekaliście, co? Bohaterów wam się zachciało zgrywać?
- Ja.. no nie było jak się aportować.
- Przestań mi tu chrzanić takie głupoty! – Krzyknął, a ona otworzyła szeroko oczy zdziwiona. O co się tak wściekał? – Następnym razem patrz pod nogi, a nie przewracasz się jak przedszkolak! Może zamiast się pojedynkować, powinnaś zacząć ćwiczyć fizycznie, co? – Po jego twarzy przebiegł złośliwy uśmiech. – Potter mógł zginąć przez ciebie idiotko.
Poczuła jakby wymierzył jej policzek i zacisnęła wargi. Dlaczego to mówił? Ach no tak, bo to był Snape. Jak widać i dla niego liczyło się tylko życie Harrego.
- Po co się pan tak wydziera na mnie, co? Następnym razem niech sam pan mu towarzyszy!
- Granger, przekraczasz pewne granice! Nie zapominaj się!
- Och niech pan da spokój! Dlaczego zawsze jak coś nie idzie po pana myśli, to odejmuje pan punkty albo przypomina mi, że jest nauczycielem, co? – Uniosła dłoń widząc, że zamierza coś powiedzieć. – Nie, niech teraz pan posłucha! Może pan ma gdzieś czy żyję czy może moje ciało gdzieś sobie gnije, ale w przeciwieństwie do pana, mi zależy na ludziach i tak, pan też się do nich zalicza! Więc kiedy martwię się o to czy wróci pan w jednym kawałku czy nie to niech pan nie wydziera się i wyżywa na mnie, dobrze?!
Oddychała szybko, ale poczuła ulgę, że w końcu to z siebie wyrzuciła. No bo ile można wysłuchiwać o tym jaką jest idiotką, kretynką, pustogłową smarkulą i takie tam, co? Wpatrywał się w nią, a jego twarz stężała.
- Jesteś głupia, Granger. – Przewróciła oczami. I znowu to samo.. – Jesteś idiotką jeśli uważasz, że naprawdę mam gdzieś to czy żyjesz czy nie. – Spojrzała na niego zdziwiona. Jak to? Czyżby jednak on coś.. czuł do niej?
Wpatrywali się w siebie. Gdyby ktoś teraz wszedł do pokoju to z pewnością wyczułby gęstą atmosferę, która wisiała nad nimi.
Snape zrobił krok w jej stronę, a ona poczuła jak przyciąga ją ten zwierzęcy magnetyzm, który bił od niego. Lustrowała wzrokiem jego twarz i zatrzymała się na ustach, wykrzywionych w lekkim uśmiechu. O mój Boże – pomyślała i nie mogła oderwać od niego oczu.
- To jest nauczyciel! – krzyczał głos w jej głowie – Przestań idiotko! – Ale nie chciała, nie mogła się odsunąć od niego. Widziała to samo wahanie z jego strony, gdy zbliżył się do niej jeszcze bardziej i dzieliły ich jedynie centymetry, a on wciąż się uśmiechał, gdy nachylał się do jej twarzy. Poczuła gorące rumieńce na policzkach, ale nie zamierzała się cofnąć. Przeciwnie – stanęła na palcach, chcąc dosięgnąć jego warg…
- To na pewno jakieś zaklęcie Harry, pewnie udaje, że wcale tutaj nie mieszka.
- Pewnie masz rację. – Ale wcale nie wyglądał na przekonanego. – Jak myślisz, czego Dumbledore może od niego chcieć?
Pokręciła głową.
- Nie wiem. – Ale gdzieś z tyłu jej głowy myślała o tym i bała się, że to wcale nic dobrego. Przez ostatnie miesiące Dumbledore przestał się kojarzyć jej z przyjacielem albo dobrym dziadkiem. Miała wrażenie, że gdzieś głęboko ukrywał plan, który wcale nie był dobry dla każdego. Nie chciała jednak dzielić się z nikim swoimi wątpliwościami.
Podeszli do drzwi i Harry zapukał, jednak nikt nie otworzył. Hermiona przyłożyła palec do ust i po chichu weszła do środka. Rozejrzeli się, panował chaos. Meble leżały połamane, ściany były obdarte i dom wyglądał tak jakby dawno nikogo w nim nie było.
- Dumbledore jest pewny, że to tutaj?
- Nie wiem… Takie dał mi wskazówki do aportacji. – Nie pomyliła się, nie to było niemożliwe. Przeszli do pomieszczenia, które musiało być salonem. Nic tu nie było i zaczęła naprawdę wątpić czy dobrze trafili.
- Wiesz, dom Slughorna wyglądał podobnie gdy byliśmy u niego w wakacje. I udawał fotel.
- Że co?
- No fotel, wiesz transmutował się. – Chłopak uśmiechnął się na wspomnienie nauczyciela, a Hermiona pokręciła rozbawiona głową. Kto by pomyślał.
Nagle za plecami rozległ się szelest. Odwrócili się gwałtownie, unosząc w gotowości różdżki. Snape stał przy drzwiach, wpatrując się w nich ostrym, chłodnym wzrokiem. Hermiona zadrżała, ale chciała już opuścić różdżkę, gdy za jego plecami dostrzegła kolejne czarne kształty. O mój Boże – pomyślała i czuła jak węzeł zaciska się w jej żołądku. Harry również wyglądał na przerażonego. Chwycił ja za rękę i pociągnął w stronę przeciwną.
- Reducto! – Krzyknął, a z końca różdżki wystrzelił czerwony promień, który zrobił sporą dziurę w ścianie budynku. Wybiegli na zewnątrz i puścili się pędem w stronę lasu, który był na pobliskim wzgórzu. Hermiona nigdy nie czuła się tak przerażona, no może poza tą nocą w Ministerstwie. Jednak byli sami. Harry gnał przed siebie, co chwila obracając się za siebie. Wiedziała, że ich dopadną, to było pewne. Usłyszała za sobą śmiech i zamarła, widząc, że Harry się zatrzymał. Dopadła go i pchnęła w stronę drzew.
- Rusz się! – Krzyknęła, a on z oporem ponownie zaczął biec. Tego się właśnie obawiała, że będzie chciał się zemścić na Bellatrix. Wpadli między drzewa. Czuła się jak zwierzyna uciekająca przed myśliwym i to była kwestia czasu aż ich dopadną. Ale nie mogli, nie mogli złapać Harry'ego! Błagała w myślach by Snape przekazał Zakonowi wiadomość o ataku, ale gdy zobaczyła go w drzwiach zżerało ją przeczucie, że tego nie zrobił.
Koło głowy śmignął jej zielony promień. Pisnęła, a łzy cisnęły się jej do oczu. Nogi powoli odmawiały posłuszeństwa i nagle potknęła się oraz opadła na kolana. Harry natychmiast zjawił się przy niej z wyciągniętą różdżką.
- Harry uciekaj. – Szepnęła przez łzy, widząc jak powoli otacza ich krąg Śmierciożerców. – Idź póki możesz! – Chłopak jednak nie ruszył się z miejsca i pomógł jej wstać z ziemi. Drżącą ręką trzymała przed sobą różdżkę, przypominając sobie każde zaklęcie, które ćwiczyła ze Snape'm. Ale tutaj nie był tylko jeden mistrz pojedynków, nie, tutaj czaiła się cała grupa czarnoksiężników, którzy nie mieli oporów przed zabiciem jej.
- Protego! – Harry rzucił tarczę w ostatniej chwili i czerwony promień odbił się od niej. Musiała się zebrać do kupy! Zaczęła odpowiadać atakiem i to samo uczynił jej towarzysz. Na zmianę rzucali zaklęcia z tarczami.
- Bieżcie Pottera żywego! – Zawołał ktoś z kręgu i odwróciła się w momencie, kiedy jeden ze Śmierciożerców podszedł do nich od tyłu. Odrzuciła go zaklęciem i zacięcie broniła się, gdy naprzeciwko niej stanął nie kto inny jak Severus Snape. Nie oszczędzał jej. Różdżka wypadła jej z dłoni i widziała, że zawahał się przez sekundę, ale tyle wystarczyło by Harry zasłonił ją własną tarczą. W duchu dziękowała Merlinowi, że tak dobrze zdążyła już poznać Snape’a w walce. Ale było ich zbyt wielu – tracili powoli siły i nie byli w stanie odpierać ich ataku. Nagle zza drzewa wyłonił się wysoki mężczyzna. Jego jasnewłosy powiewały delikatnie na wietrze.
- Wiejcie stąd! – Krzyknął i nie trzeba było im dwa razy powtarzać. Ruszyli przed siebie i kątem oka dostrzegła, że biegnie za nimi, odbijając zaklęcia Śmierciożerców. Tuż obok niej pojawiła się czarna maska i nie wahając się, ugodziła w nią zaklęciem. – Musimy się aportować, już!
Hermiona złapała Harrego za ramię i upewniwszy się, że mają wolny teren pomyślała o Hogwarcie. Stanęli przed bramą, a obok dostrzegła blond-włosego chłopaka, który wyglądał na nie więcej niż dwadzieścia lat.
- Czy wyście zwariowali?! – Rzucił się do nich z wściekłością wypisaną na twarzy. Harry odruchowo przepchnął Hermionę za siebie, zasłaniając ją własnym ciałem. – Potter poza Hogwartem, co myślałeś? Że Ten Którego Imienia nie wolno wymawiać się o tym nie dowie?! Co za banda kretynów.
- Dumbledore nas wysłał! – Harry wyglądał na urażonego słowami mężczyzny. Hermiona wyszła zza jego pleców.
- Szukaliśmy Tobiasa Flamel’a. – Mężczyzna spiął się lekko, a ona uniosła brew. Coś jej podpowiadało, że to właśnie on.
- Po jaką cholerę?
- Żeby się do nas przyłączył. – Blondyn roześmiał się i pokręcił głową z niedowierzaniem.
-Naprawdę uważacie, że normalny czarodziej wchodziłby w to bagno z własnej woli?
Zamyśliła się. Chłopak wyglądał na naprawdę bardzo młodego, czego Dumbledore mógł chcieć od niego? Przytaknęła.
- Przecież o to chodzi, żeby zgromadzić siły i razem go pokonać. – Harry zirytowany westchnął i pomasował czoło. – Voldemort jest wściekły. – Rzucił, a przyjaciółka spojrzała na niego zmartwiona.
Usłyszeli głosy zza bramy, która nagle otworzyła się.
- Wchodźcie szybko! Merlinie, nic wam nie jest? – McGonagall spanikowana podbiegła do swoich podopiecznych i obejrzała ich jak troskliwa matka. Obrzuciła nieznajomego podejrzliwym spojrzeniem, jednak Dumbledore podszedł do niego z uśmiechem.
- Dziękuję ci Tobiasie za pomoc, nie sądziłem, że Voldemort tak szybko zareaguje. – Poklepał chłopaka po ramieniu i przeniósł wzrok na Gryfonów. – Moi drodzy jestem wam winny przeprosiny jak mniemam. Nie powinienem był wysyłać waszej dwójki. – Westchnął ciężko. – Severus nie zdążył nas ostrzec, dopiero po tym jak się aportowaliście dostaliśmy jego patronusa.
- Czy profesor już wrócił? – Harry odwrócił głowę w stronę Hermiony i skrzywił się słysząc pytanie. Dziewczyna zignorowała jego minę i z uporem wpatrywała się w dyrektora, który wyglądał jakby nad czymś rozmyślał. Po chwili pokręcił głową.
- Nie, ale myślę, że wkrótce się zjawi. Dobrze, nie stójmy tak tylko chodźmy do środka. – Ruszyli w stronę zamku. Tobias szedł obok Hermiony, rozglądając się po ciemnych błoniach, które oświetlał księżyc. Zerkała to na niego, to na dyrektora, zastanawiając się czego mężczyzna może chcieć od Flamela.
- Ile masz właściwie lat? – Zagadnęła nagle, ciekawa czy również używał kamienia filozofów.
- Dwieście osiemnaście. – Harry otworzył buzię tak szeroko, że jeszcze trochę i zetknęłaby się z ziemią, a Hermiona potknęła się. Dyrektor zachichotał pod nosem, jedynie McGonagall wyglądała na niezadowoloną i szła z poważną miną.
- Naprawdę?! To niesamowite! – Gryfonka pokręciła głową, rozmyślając nad tym ile mogłaby się nauczyć przez tyle lat, ile świata zobaczyć.
Doszli do zamku i po chwili już siedzieli w fotelach w gabinecie dyrektora.
- Cieszę się, że tak świetnie daliście sobie radę. – Dumbledor podszedł do myślodsiewni i zaczął przyglądać się obrazom w jej otchłani.
- Panie profesorze skąd wiedzieli gdzie jesteśmy?
- Harry mój drogi, naprawdę nie wiem. Voldemort musi mieć szpiegów, o których mi nic niewiadomo.
- Pewnie to Snape..
- Harry! – Hermiona spojrzała na niego oburzona. – Uratował nam życie!
- Naprawdę? Dla mnie to wyglądało bardziej tak jakby celował w ciebie różdżką.
- Ale nie rzucił zaklęcia!
- Jak to nie?! Przecież odbiło się od mojej tarczy.
Przygryzła policzki, by nie powiedzieć nic więcej. Niczego nie rozumiał, nie wiedział jaki Snape był w pojedynkach. On się nie wahał. Po prostu dał jej ten ułamek sekundy przewagi. Zamilkła i spuściła wzrok, zastanawiając się kiedy wróci.
- Dobrze kochani, idźcie do siebie i odpocznijcie. – Spojrzał na Tobiasa, który stał niepewnie, opierając się o ścianę. – Ciebie bym prosił abyś został, chciałbym z tobą porozmawiać. – Chłopak skinął głową, uśmiechając się lekko.
Hermiona i Harry wyszli razem. Czuła się strasznie zmęczona, ale była wdzięczna, że żyje. Dobrze, ze Harry pojedynkował się tak świetnie, gdyby ktoś inny stał na jego miejscu, zapewne nie wróciliby w jednym kawałku. Albo wcale.
Na dole schodów prawie zderzyli się z Mistrzem Eliksirów. Omiotła go szybko wzrokiem i odetchnęła widząc, że nie jest ranny. Jego skwaszona jak zawsze mina, mówiła jednak, że wcale nie jest zadowolony.
- Potter! Granger! – Warknął i wyminął ich na schodach. – Następnym razem szybciej się aportujcie, nie zamierzam wam wiecznie tyłków ratować. – Hermiona skinęła skruszona, jednak Harry szykował się już do odpyskowania. Pociągnęła przyjaciela, który protestował, ale poszedł za nią.
Pożegnali się i rozeszli w dwie strony, jednak nie u siebie chciała teraz być. Wróciła pod posąg do gabinetu dyrektora i usiadła na ławce, musiała zaczekać na Snape’a, chciała się upewnić, że na pewno nic mu nie jest.
Ktoś potrząsnął jej ramieniem. Otworzyła oczy i napotkała wzrok nietoperza. O cholera, zasnęła na szkolnym korytarzu.
- Granger! Czy ty kiedykolwiek wbijesz coś do tego pustego łba? – Warknął na nią, jednak czuła jak intensywnie się jej przygląda. – Chodź.
Ruszyła za nim. Zeszli do lochów i przepuścił ją w drzwiach do swojego salonu. Weszła i oparła się o biurko, nie wiedząc dlaczego właściwie ją tutaj ściągnął.
- Panie profesorze? – Zapytała, widząc jak krzywi się i podpiera o fotel. – Może pójść po panią Pomfrey?
- Nawet się nie waż. – Odpowiedział oschle i wziął kilka głębszych wdechów. – Czarny Pan nie był zadowolony, że Potter mu nawiał. – Uśmiechnął się krzywo.
- Dziękuję. – Powiedziała po chwili milczenia i podeszła do niego.
- Granger, dlaczego wcześniej nie uciekaliście, co? Bohaterów wam się zachciało zgrywać?
- Ja.. no nie było jak się aportować.
- Przestań mi tu chrzanić takie głupoty! – Krzyknął, a ona otworzyła szeroko oczy zdziwiona. O co się tak wściekał? – Następnym razem patrz pod nogi, a nie przewracasz się jak przedszkolak! Może zamiast się pojedynkować, powinnaś zacząć ćwiczyć fizycznie, co? – Po jego twarzy przebiegł złośliwy uśmiech. – Potter mógł zginąć przez ciebie idiotko.
Poczuła jakby wymierzył jej policzek i zacisnęła wargi. Dlaczego to mówił? Ach no tak, bo to był Snape. Jak widać i dla niego liczyło się tylko życie Harrego.
- Po co się pan tak wydziera na mnie, co? Następnym razem niech sam pan mu towarzyszy!
- Granger, przekraczasz pewne granice! Nie zapominaj się!
- Och niech pan da spokój! Dlaczego zawsze jak coś nie idzie po pana myśli, to odejmuje pan punkty albo przypomina mi, że jest nauczycielem, co? – Uniosła dłoń widząc, że zamierza coś powiedzieć. – Nie, niech teraz pan posłucha! Może pan ma gdzieś czy żyję czy może moje ciało gdzieś sobie gnije, ale w przeciwieństwie do pana, mi zależy na ludziach i tak, pan też się do nich zalicza! Więc kiedy martwię się o to czy wróci pan w jednym kawałku czy nie to niech pan nie wydziera się i wyżywa na mnie, dobrze?!
Oddychała szybko, ale poczuła ulgę, że w końcu to z siebie wyrzuciła. No bo ile można wysłuchiwać o tym jaką jest idiotką, kretynką, pustogłową smarkulą i takie tam, co? Wpatrywał się w nią, a jego twarz stężała.
- Jesteś głupia, Granger. – Przewróciła oczami. I znowu to samo.. – Jesteś idiotką jeśli uważasz, że naprawdę mam gdzieś to czy żyjesz czy nie. – Spojrzała na niego zdziwiona. Jak to? Czyżby jednak on coś.. czuł do niej?
Wpatrywali się w siebie. Gdyby ktoś teraz wszedł do pokoju to z pewnością wyczułby gęstą atmosferę, która wisiała nad nimi.
Snape zrobił krok w jej stronę, a ona poczuła jak przyciąga ją ten zwierzęcy magnetyzm, który bił od niego. Lustrowała wzrokiem jego twarz i zatrzymała się na ustach, wykrzywionych w lekkim uśmiechu. O mój Boże – pomyślała i nie mogła oderwać od niego oczu.
- To jest nauczyciel! – krzyczał głos w jej głowie – Przestań idiotko! – Ale nie chciała, nie mogła się odsunąć od niego. Widziała to samo wahanie z jego strony, gdy zbliżył się do niej jeszcze bardziej i dzieliły ich jedynie centymetry, a on wciąż się uśmiechał, gdy nachylał się do jej twarzy. Poczuła gorące rumieńce na policzkach, ale nie zamierzała się cofnąć. Przeciwnie – stanęła na palcach, chcąc dosięgnąć jego warg…
- Granger! – Ktoś krzyczał przy jej uchu. Machnęła ręką chcąc
odgonić intruza. – Merlinie, co za dziewucha! – Potrząsnął jej ramieniem.
Otworzyła niechętnie oczy i napotkała wzrok wściekłego Snape’a. Zdezorientowana
zerwała się na nogi, nie mogąc się jeszcze otrząsnąć ze snu, który był taki
prawdziwy. Twarz jej płonęła, gdy Mistrze Eliksirów mierzył ją spojrzeniem. –
Zostawić cię na chwilę samą, a ty już sobie drzemki urządzasz.
Wpatrywała się w niego tępo, próbując sobie przypomnieć co się działo. Ach, tak kłócili się, a potem powiedział, że obchodzi go czy żyje… A może to też był sen? Nie, chyba nie. Później wpadł patronus Dumbledor’a. Faktycznie, Snape wyszedł do jego gabinetu, a ona usiadła na fotelu i… zasnęła.
Ukryła twarz w dłoniach i spomiędzy palców spojrzała na nauczyciela, który nie wyglądał już tak groźnie, ale był zniecierpliwiony.
- Przepraszam, to był ciężki dzień.
Mężczyzna westchnął i zasiadł za biurkiem.
- Proszę, proszę, panna Granger nie jest w stanie czemuś podołać. – Dlaczego nie mógł jej po prostu pocałować, co? – Chyba czas na ciebie, nie sądzisz? – Nabrała powietrza i odwróciła się na pięcie. Dupek! I ona naprawdę pragnęła.. Nie, nie, to tylko koszmar, broń Boże!
Wyszła zatrzaskując za sobą drzwi z hukiem i pozostawiając go z wrednym uśmiechem na ustach, które tak bardzo chciała znowu poczuć.
Wpatrywała się w niego tępo, próbując sobie przypomnieć co się działo. Ach, tak kłócili się, a potem powiedział, że obchodzi go czy żyje… A może to też był sen? Nie, chyba nie. Później wpadł patronus Dumbledor’a. Faktycznie, Snape wyszedł do jego gabinetu, a ona usiadła na fotelu i… zasnęła.
Ukryła twarz w dłoniach i spomiędzy palców spojrzała na nauczyciela, który nie wyglądał już tak groźnie, ale był zniecierpliwiony.
- Przepraszam, to był ciężki dzień.
Mężczyzna westchnął i zasiadł za biurkiem.
- Proszę, proszę, panna Granger nie jest w stanie czemuś podołać. – Dlaczego nie mógł jej po prostu pocałować, co? – Chyba czas na ciebie, nie sądzisz? – Nabrała powietrza i odwróciła się na pięcie. Dupek! I ona naprawdę pragnęła.. Nie, nie, to tylko koszmar, broń Boże!
Wyszła zatrzaskując za sobą drzwi z hukiem i pozostawiając go z wrednym uśmiechem na ustach, które tak bardzo chciała znowu poczuć.
Huehuehue. :D
OdpowiedzUsuńPierwsza! xD Cieszę się, że zmieniłaś końcówkę. :) Jak już napisałam - chciałabym zobaczyć minę Hermiony gdyby się tak faktycznie stało. :D Świetnie, pisz dalej!
* Pozdrawiam,
UsuńC.S Fox Potterhead.
Oczywiście zapomniałam, a jakże by inaczej. :D
No tak, to była słuszna uwaga! Haha, sama chętnie był tak zrobiła, dla mojego Snape'a wszystko. <3 xD
UsuńDzięki. :*
Zdecydowanie czekam na więcej :) piszesz cudownie, oby tak dalej, weny :D
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję! Miło wiedzieć, że komuś podobają się moje wypociny! :)
UsuńA jak ja betuje?! :D Dobrze czy źle? :D
UsuńHAHAHAHAHAAH, musi wtrącić swoje pięć groszy! Najlepiej na świecie i doradca idealny! <3
UsuńHuehuehue. Tak zwana głupawka. :D
UsuńZbetowałam ci rozdział 13. Masz na poczcie.
OdpowiedzUsuń